[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świątyni.
Zapaliwszy świece w krypcie, Spode cicho odetchnął
z ulgą, widząc że Sabat wciąż leży bez ruchu przed
ołtarzem. Jeśli jego ciało astralne jest w pobliżu i
przygląda się - to tym lepiej. Zachichotał. Ale ciało
astralne jest nieszkodliwe, wróci niebawem i zostanie
odpowiednio potraktowane. Dla Sabata nie ma
ucieczki.
Nieprzytomnego Andy'ego ułożono między Sabatem
i szkieletem Williama Gardinera. Spode sięgnął na
półkę po broń - zakrzywiony nóż z drogocenną
rękojeścią, którego ostrze pokryte było brązową
rdzą. Była to zaschnięta krew.
Głowa Andy'ego kiwała się na boki, oczy chłopaka
były zamknięte. Spode zostawił na nim ubranie -
czas liczył się przede wszystkim. Wzniósłszy nóż,
wypowiedział niskim głosem jakąś magiczną formułę
i gwałtownie pchnął.
Ostrze weszło głęboko, prawie po rękojeść, tuż
poniżej pępka ofiary, tnąc ubranie i ciało z łatwością
rzezniczego topora. Spode nie wyciÄ…gnÄ…Å‚ od razu
noża, lecz rozciął nim ciało Andy'ego aż do gardła. Z
rozciętej tętnicy szyj-
158
nej trysnęła krew, rozlewając się po nierównej
podłodze. Spode jakby tego nie widział. Teraz nóż
podążył w dół, zgrzytając o kość ogonową, a
następnie na boki, najpierw w lewo potem w prawo.
Dopiero wtedy został wyciągnięty i rozsiewając
purpurowe krople, powędrował z powrotem na
półkę.
Royston Spode cofnął się o krok, aby przyjrzeć się
swemu dziełu. W kącikach jego okrutnych ust
pojawił się uśmiech zadowolenia. Najdoskonalszy,
jaki kiedykolwiek zrobił - odwrócony krzyż wycięty
w żywym ludzkim ciele. Być może powinien był
najpierw obnażyć ofiarę, aby zgromadzenie mogło w
pełni ocenić jego krwawy artyzm. Słyszał
przerywane, ciężkie oddechy przejętych grozą
uczniów.
- Wracajmy do kościoła - burknął - wkrótce
zapadnie noc, a mamy jeszcze dużo do zrobienia.
Pastor rzucił ostatnie spojrzenie na swoje dzieło. Ze
zmasakrowanego ciała obficie spływała krew. Nogi
ofiary podkurczyły się w ostatnim proteście, oczy
wciąż były zamknięte.
Wzrok oprawcy padł teraz na Sabata, szyderczy
uśmiech wykrzywił twarz Roystona, gdy ujrzał, że
nieruchome ciało spryskane jest krwią Andy'ego,
spływającą strużkami na podłogę. A zatem wstępne
przygotowania do złożenia ofiary zostały już
poczynione. Powinno to nasycić apetyty ciemnych
bogów i sprawić, że przychylnym okiem spojrzą na
Spode'a. Może w końcu moc zła, która wciąż ukryta
była w tamtych starych kościach, zostanie
przekazana jemu samemu.
Rozdział XII
Ciało astralne Sabata spostrzegło z wyrazną ulgą, że
między jego fizyczną formą, a szkieletem Gardinera
znajduje się jeszcze ciało młodego chłopca. Przez
cały tułów młodzieńca biegła potworna głęboka rana
w kształcie bluznierczego, odwróconego krzyża.
Sabat nie czuł już przerażenia. Była to wprawdzie
kolejna śmierć, lecz w końcu co za różnica, jeden
mniej czy więcej członek Zgromadzenia. Mogło być
znacznie gorzej, lecz na szczęście jego własne ciało
pozostało nienaruszone. Z prawdziwą ulgą wśliznął
się w nie z powrotem, niemalże czując smak ciepłej
krwi, która z pewnością nie była jego własną.
Bardzo powoli odzyskiwał świadomość. Spod pół-
przymkniętych powiek mógł obserwować otaczającą
go scenerię. Zwiece w krypcie płonęły jasnym
blaskiem, oświetlając każdy szczegół. Martwe ciało
młodzieńca sprawiało wrażenie, jakby w każdej
chwili mogło zsunąć się na niego, noga szkieletu
leżała zaledwie parę centymetrów od jego własnej.
Odetchnął głęboko, czując przenikający wszystko
mdlący zapach krwi Andy'ego, odór stęchlizny i...
zło! Gdyż nawet teraz ciemne moce działały i zbliżały
się, temperatura gwałtownie spadła. Zadrżał, a jego
ciało pokryło się gęsią skórką.
Z miłym zaskoczeniem spostrzegł, że jak zawsze po
powrocie z astralnej wędrówki, umysł miał świeży i
wypoczęty. Próbował napiąć mięśnie nóg i rąk, lecz
najwyrazniej działanie paraliżującego środka jeszcze
nie ustąpiło.
160
Powrócił poprzedni strach. Kiedykolwiek Royston
Spode nie zechciałby tu przyjść, on sam pozostawał
zupełnie bezbronny wobec tego, który chciał z niego
uczynić ofiarę. Skontaktował się z bogami Rada,
zawarł z nimi układ, lecz było wątpliwe, czy zechcą
go dotrzymać, okrutni i zmienni jak on sam.
Zastanawiał się czy nie uciec raz jeszcze w swą
astralną formę i nie pozostawić pustej powłoki
cielesnej, by oprawcy mogli z nią robić, co im się
podoba. Zyskałby w ten sposób możliwość
prowadzenia wiecznej walki na bez-czasowej
pustym, gdzie byłby najemnikiem, który mógłby
przyłączyć się do sił Rada lub do bogów Rozkładu.
Lecz ucieczka taka była niemożliwa, gdyż teraz, gdy
umysł miał tak świeży, nie potrafiłby wejść w trans
nieśmiertelności. Zapewne też zło, które wciąż trwało
w tym piekielnym podziemiu, nie pozwoliłoby
opuścić ciała, odmawiając mu snu.
Nagle przyszła mu do głowy inna myśl; wciąż miał
przecież swój rewolwer, mógłby więc zastrzelić
Spode'a i być może paru innych, zanim reszta
rzuciłaby się na niego. Gdyby tylko mógł wstać,
poruszać dłońmi, gdyby zdołał chociaż nacisnąć
palcem spust. Jednak była to dla niego jedyna
szansa. Musiał czekać i zaufać Damballa-chowi,
władcy bogów Rada, którego dniem była środa. Jego
moc trwała do północy.
Czas zatrzymał się w miejscu, nawet czarne świece
płonęły wciąż tak samo. Było teraz dużo, dużo
zimniej. Sabat stężał w oczekiwaniu jakiegoś
dzwięku, który nie nadchodził, odgłosu kroków,
które mogły zwiastować mu śmierć lub coś gorszego.
Zamiast tego usłyszał słabe zgrzytnięcie, jakby
zardzewiałych zawiasów bramy. Dziwne skrzypienie
odezwało się tak blisko!
7 - Cmentarne hienv
161
Na czarnym tle spostrzegł coś białego, poruszającego
się w migoczącym blasku świec. O Boże, noga
szkieletu wyprostowała się... zgięła... i znowu
wyprostowała!
Sabat próbował zamknąć oczy, chcąc oszczędzić
sobie widoku bluznierczego zmartwychwstania.
Uświadomił sobie bardziej jeszcze beznadziejność
swego położenia. Magia Spode'a, ofiara z ludzkiego
ciała i krwi i zło, ciągle żywe w tej krypcie osiągnęły
sukces, tworząc na nowo żywą istotę bardziej
nieprawdopodobną i przerażającą niż fikcyjny
Frankenstein. Mimo wszystko. Sabat nie mógł
zmusić się, by nie patrzeć. Był skazany na ten widok,
musiał słyszeć dochodzące go straszliwe dzwięki.
Chryste, czymkolwiek to było - oddychało, żebra
poruszały się z każdym tchnieniem, wstało i
poruszyło się niepewnie na klekoczących stopach.
Istota znajdowała się gdzieś za nim, ukryta w cieniu,
lecz tak blisko, że czuł na twarzy zimny oddech.
Teraz szła w jego kierunku. Myśliwy, któremu
tajemna wiedza śmierci pozwoliła złapać swą ofiarę!
Umysł Sabata pracował jasno, starając się
przewidzieć, jakiego ataku ma się spodziewać. Czy
wroga siła zamrozi jego mózg, czy serce przestanie
mu bić na sam widok nikczemnej istoty, czy po
prostu zaciśnie ona swe kościste palce na jego szyi?
Jakaś groteskowa postać wynurzyła się nagle z
ciemności i przywaliła go całym swym ciężarem.
Sabat stracił oddech, wszystko w nim krzyczało z
przerażenia. Czuł na twarzy dotyk zimnej skóry.
Przygniatająca go istota zaczęła zsuwać się z jego
ciała, uścisk martwych palców rozluznił się. Były to
zwłoki Andy'ego Drewa, które już drugi raz tej nocy
wprawiły go w paniczny lęk.
Sabat poczuł ulgę, chciał nawet roześmiać się, lecz
głos
162
uwiązł mu w gardle. To właśnie to osuwające się
ciało było przyczyną ruchów szkieletu Williama [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl