X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

człowieka wierzącego. W mojej duszy toczyła się gwałtowna walka i podczas gdy
zmagałem się z podstępnie drążącym mnie artretyzmem, machinalnie kurczyłem i
prostowałem sztywne palce, musiałem przyznać, że dałem się otumanić, że
wpakowałem sobie na kark zaproszenie na kolację o wpół do ósmej wieczorem wraz z
obowiązkiem uprzejmości, naukowej gadaniny i obserwacji cudzego szczęściu
rodzinnego. Wróciłem do domu zły, zmieszałem koniak z wodą, popiłem tym tabletki
przeciwartretyczne, położyłem się na tapczanie i próbowałem czytać. Gdy wreszcie
zdołałem się nieco wciągnąć w Podróż Zofii z Kłajpedy do Saksonii, urocze stare
powieścidło z osiemnastego wieku, przypomniałem sobie nagle zaproszenie,
nieogolony zarost i konieczność przebrania się. Bóg jeden wie, po co sobie tego piwa
nawarzyłem! No, Harry, wstawaj, odłóż książkę, namydl się, podrap sobie podbródek
do krwi, ubierz się i ciesz się ludzmi! Kiedy się namydliłem, przyszedł mi na myśl
ohydny gliniasty dół na cmentarzu, do którego dziś spuszczono na sznurach
nieznajomego, i wykrzywione twarze znudzonych  braci w Chrystusie , i jakoś nawet
nie mogłem się z tego śmiać. Tam, myślałem, kończyło się wszystko, przy owym
wstrętnym glinianym dole, przy głupich, zakłopotanych słowach kaznodziei, w
obecności głupich, zakłopotanych min zebranych żałobników, w obliczu
beznadziejnego widoku wszystkich tych krzyży i tablic z blachy i marmuru, w
otoczeniu tych wszystkich sztucznych kwiatów z drutu i szkła, tam był kres nie tylko
nieznajomego, tam będzie nie tylko jutro czy pojutrze również i mój kres, kiedy mnie
zagrzebią, zakopią w błoto wśród zakłopotania i zakłamania uczestników, nie, tak
kończyło się wszystko, wszelkie nasze dążenie, cała nasza kultura, wiara, cała nasza
radość i chęć do życia, która jest tak bardzo chora i którą wkrótce też tam pogrzebią.
Cmentarzem jest świat naszej kultury, tu Chrystus i Sokrates, Mozart i Haydn, Dante i
Goethe byli już tylko ślepymi imionami na rdzewiejących blaszanych tablicach,
otoczonymi przez zakłopotanych i zakłamanych żałobników, którzy dużo daliby za to,
żeby móc jeszcze wierzyć w te blaszane tablice, niegdyś dla nich święte, którzy wiele
daliby za to, żeby móc powiedzieć chociaż uczciwe, poważne słowo smutku i żałoby na
temat tego zaginionego świata, i którym w zamian za to wszystko nie pozostało nic
prócz wystawania nad czyimś grobem z zakłopotanym grymasem uśmiechu. Wściekły
rozdrapałem sobie znów na brodzie wiecznie to samo miejsce i przez chwilę
tamowałem krew, musiałem jednak mimo to raz jeszcze zmienić świeżo włożony
kołnierzyk i absolutnie nie wiedziałem, po co to wszystko robię, gdyż nie miałem
najmniejszej ochoty iść z tą wizytą. Ale jakaś cząstka Harry'ego znów grała komedię,
nazywała profesora sympatycznym chłopem, tęskniła za odrobiną człowieczego
zapachu, za pogawędką i towarzystwem, przypomniała sobie ładną żonę profesora,
uznawała myśl o wieczorze u miłych gospodarzy w gruncie rzeczy za wcale obiecującą
i pomogła mi przykleić angielski plaster na brodzie, ubrać się i zawiązać przyzwoity
krawat, a w końcu łagodnie odwiodła mnie od przemożnej chęci pozostania w domu.
Równocześnie myślałem: tak jak się teraz ubieram i wychodzę, odwiedzam profesora i
wymieniam z nim mniej lub bardziej fałszywe grzeczności, przy tym czynię wszystko
to bez właściwej chęci, tak postępuje, żyje i działa większość ludzi, dzień w dzień,
godzina za godziną, z musu, wcale tego nie chcąc, składają wizyty, prowadzą
rozmowy, odsiadują godziny w urzędach i biurach, wszystko z musu, mechanicznie,
wbrew woli, choć równie dobrze mogłyby to wykonać lub tego nie wykonać maszyny; i
ten wiecznie funkcjonujący mechanizm nie pozwala im uprawiać, podobnie jak ja to
czynię, krytyki własnego życia, poznawać i odczuwać jego głupoty i płytkości, jego
deformacji i zawikłań, jego beznadziejnego smutku i pustki. O tak, i ci ludzie mają po
stokroć rację, że tak żyją, że rozgrywają swoje gierki, że uganiają się za swoimi
rzekomo ważnymi sprawami, zamiast bronić się przed przygnębiającą mechaniką i
rozpaczliwie spoglądać w próżnię, tak jak czynię to ja  człowiek wykolejony. Jeśli na
tych kartkach niekiedy daję wyraz swej pogardzie wobec ludzi albo ich wyszydzam, to
nie należy sądzić, że chciałbym ich obarczyć winą, oskarżyć i innych uczynić
odpowiedzialnymi za moją osobistą biedę. Natomiast, skoro już zaszedłem tak daleko
i stoję na krawędzi życia, gdzie pogrąża się ono w bezdenną ciemność, postępuję
niesłusznie i kłamię, jeśli usiłuję łudzić siebie i innych, że i mnie dotyczy ów
mechanizm, że i ja należę jeszcze do tego powabnego, dziecinnego świata wiecznej
zabawy.
Toteż i wieczór był odpowiednio osobliwy. Przed domem znajomego
zatrzymałem się na chwilę i spojrzałem w górę na okna. A więc to tutaj mieszka ten
człowiek, pomyślałem, i przez całe lata wykonuje swoją pracę, czyta i komentuje
teksty, szuka powiązań mitologiami Azji Mniejszej i Indii i jest przy tym zadowolony,
gdyż wierzy w wartość swej pracy, wierzy w naukę, której służy, wierzy w wartość
czystej wiedzy, w celowość gromadzenia jej, wierzy bowiem w postęp, w rozwój. Nie
brał udziału w wojnie, nie przeżył wywołanego przez Einsteina wstrząsu, który
zachwiał dotychczasowymi podstawami myślenia (uważał, że to obchodzi tylko
matematyków), nie widzi, że dokoła niego szykuje się druga wojna, uważa %7łydów i
komunistów za godnych nienawiści, jest dobrym, bezmyślnym, zadowolonym,
biorącym siebie serio dzieckiem, któremu można pozazdrościć. Zdobyłem się na
odwagę i wszedłem do mieszkania, przyjęła mnie służąca w białym fartuszku;
wiedziony jakimś przeczuciem dokładnie zapamiętałem miejsce, gdzie zawiesiła mój
płaszcz i kapelusz; zaprowadzono mnie do ciepłego, jasnego pokoju i poproszono,
bym zaczekał, i zamiast odmawiać pacierze lub przespać się trochę, uległem
chwilowej pokusie i wziąłem do ręki pierwszy z brzegu przedmiot, jaki mi się nawinął.
Był to mały obrazek w ramkach, stojący na okrągłym stole w pozycji pochyłej dzięki
sztywnej kartonowej podpórce - sztych przedstawiający poetę Goethego jako
wspaniale ufryzowanego starca o zdecydowanym, mocnym charakterze i pięknie
wymodelowanym obliczu, w którym nie brakowało ani sławnego płomiennego oka,
ani owego rysu z lekka po dworsku upiększonej samotności i tragizmu, co artysta
uwydatnił ze szczególną pieczołowitością. Udało mu się nadać temu demonicznemu
starcowi, bez szkody dla jego głębi, nieco profesorski czy aktorski rys opanowania i
zacności, a wszystko razem ukształtować w wizerunek prawdziwego, pięknego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.