[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nancarrow lub któryś z jego ludzi mógłby je zauważyć.
Wstali o świcie i ruszyli w drogę. W żołądkach burczało im z głodu, ale jedyne, co
mieli, to surowa kukurydza, której nie mogli ugotować. Patrzyli tęsknym wzrokiem na
72
rośliny i kwiaty, zastanawiając się, czy są jadalne. Obaj znali jednak starą zasadę prze-
życia i w dziczy: jeśli masz wątpliwości, czy coś nadaje się do jedzenia, nie wkładaj tego
do ust. Dzielnie znosili więc głód. Jupe na pociechę pomyślał o zbędnych kilogramach,
które właśnie tracił.
Maszerowali wytrwale, mając strumień po lewej stronie. Nie było tam żadnej ścież-
ki, więc szli bardzo wolno. Wstrzymując oddechy, minęli gorące siarczane zródła. Od
czasu do czasu na powierzchni wody widzieli szarą pianę lub wirujące, różnokolorowe
plamy oleju.
W końcu dotarli na szczyt wzniesienia. Przystanęli i po raz pierwszy mogli się na-
pawać ciężko odniesionym sukcesem. Dochodziło południe. Przed oczami mieli drugi
kraniec zielonej doliny, lśniącej w blasku słońca. Dolina była bardzo szeroka. Kończyła
się zboczem rzadko porośniętym drzewami, między którymi płynął strumień.
Jest droga! zawołał Bob, ściągając czapeczkę na tył głowy.
Niewielki trakt prowadził do górnej partii doliny przez głęboki, wąski wąwóz, któ-
rym płynął strumień. Zrobiono go na krawędzi tuż powyżej drugiego brzegu strumie-
nia. Ciągnął się przez kilkaset metrów i kończył na płaskim, ubitym okręgu, przezna-
czonym do zawracania.
Nie wygląda jak droga do zwózki drewna, którą opisywała Mary powiedział
Bob.
Ani trochę zgodził się Jupiter.
Z trudem przeszli przez strumień. Smród stawał się coraz trudniejszy do zniesie-
nia. Chłopcy wstrzymali oddechy i spojrzeli pod nogi. Na powierzchni wody unosi-
ły się plamy oleju, tworząc wielobarwną tęczę. Wzdłuż strumienia ciągnęły się niewiel-
kie czarne kałuże, wypełnione substancją podobną do smoły. Rosnące w pobliżu rośli-
ny uschły lub właśnie dogorywały. Bob i Jupe szybko poszli dalej, łapczywie chwytając
powietrze.
To świństwo wygląda jak olej lub asfalt uznał Bob.
Zmierdzi dużo gorzej.
Przypomina tę obrzydliwą substancję, którą wyprodukowałeś w laboratorium
chemicznym zaśmiał się Bob.
To miał być eksperyment naukowy zaczął z irytacją Jupe, ale po chwili i on za-
czął chichotać. Pamiętasz, jak pan Perry dostał ataku, kiedy to wybuchło i obryzga-
ło cały sufit?
Dwaj przyjaciele pokładali się ze śmiechu, idąc w stronę ubitego okręgu. Widniały na
nim liczne ślady opon ciężarówek.
Ciężarówki! Bob schylił się i podniósł z ziemi niedopałek, taki sam jak te, któ-
re wcześniej znalazł Jupiter.
Na pewno z dostawą stwierdził ponuro Jupe.
73
Kompania Przewozowa Nancarrowa! Może jest tu gdzieś mój tata! zawołał
Bob.
Chłopcy rozejrzeli się dokoła po zanieczyszczonym terenie. Od okręgu odgałęziała
się inna wąska droga. Prowadziła na północny zachód, znikając w lesie między sosna-
mi i brzozami.
Popatrz tam zaproponował Jupiter.
Poniżej grzbietu po południowo-zachodniej stronie okręgu widać było serię natu-
ralnych grot. Zlady opon prowadziły prosto do nich. Chłopcy natychmiast tam pospie-
szyli.
Tato! Jesteś tu? krzyknął Bob. W gardle mu zaschło z emocji.
Przyjaciele zbliżyli się do wylotów grot, ale wydobywający się z nich piekący odór
okazał się nie do wytrzymania. Zaczęli kasłać, charczeć, więc wrócili do punktu wyj-
ścia.
Ta jakby mniej śmierdzi uznał Jupe, zerkając do groty znajdującej się najbli-
żej drogi.
Zajrzeli do zacienionego wnętrza.
Widzę jakieś kanciaste kształty powiedział Bob.
Chłopcy weszli głębiej i zatrzymali się na chwilę, by ich oczy mogły przywyknąć do
mroku. Przez ogromny, okrągły otwór do groty przedostawało się nieco promieni sło-
necznych.
Bob i Jupe z przerażeniem rozglądali się dokoła. Cała grota aż po sklepienie zasta-
wiona była setkami trzydziestolitrowych pojemników.
Jupe odczytał napis na etykiecie.
Polichlorek dwufenylu oznajmił.
Kwasy dodał Bob, czytając następną nalepkę.
Zasady, utleniacze, odpady siarczane kontynuował Jupe.
Chłopcy popatrzyli na siebie ze zgrozą.
Toksyczne odpady podsumował Jupe.
Trafiliśmy na składowisko niebezpiecznych substancji powiedział Bob.
Nagle ogarnęły ich ciemności. Spojrzeli ku wylotowi groty. Jakaś ciemna, grozna po-
stać zasłaniała cały otwór.
Znalezli się w pułapce.
ROZDZIAA 14
Brudne interesy
Jupiter! Bob! Co wy tu robicie? usłyszeli.
Chłopcy popatrzyli jeden na drugiego.
Daniel? upewnił się Jupiter.
Skąd wiedziałeś, że to my? spytał Bob.
Wynoście się stąd! powiedział ze złością młody Indianin. Nikt nie ma pra-
wa przebywać w świętej dolinie.
Nie odparował Jupiter. To ty przyjdz do nas. Coś ci pokażemy. Zrozumiesz,
dlaczego twoje plemiÄ™ choruje.
Daniel zawahał się, po czym wszedł do jaskini.
Poczekaj chwilę, żeby twoje oczy przywykły do ciemności poradził Jupiter.
Mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia ostrzegł Daniel.
Jasne, że nie zapewnił Jupe.
Pokazał nowemu przyjacielowi metalowe pojemniki. Z jednego, który stał w końcu
jaskini, wyciekała na ziemię trująca zawartość. Chłopcy szybko wyszli na zewnątrz, byle
dalej od gryzących oparów. Jupiter wyjaśnił, co zawierają trzydziestolitrowe kontenery.
Toksyczne odpady, które zatruwają naszą wodę i powietrze? nie mógł uwie-
rzyć Daniel.
Znowu masz czerwone oczy powiedział Bob. My zresztą też.
To znaczy, że woda z Truoc prawdopodobnie nie nadaje się do picia, a mięso ryb
do jedzenia myślał głośno Daniel.
Zwierzęta, na które polujecie, też piją wodę z tej samej rzeki przypomniał
Bob.
W innych grotach panował taki smród, że nawet nie mogliśmy wejść do środka
opowiadał Jupiter. Musi tam być pełno cieknących pojemników.
Daniel zasępił się. Pomyślał o niebezpieczeństwie, jakie niosą ze sobą toksyczne ma-
teriały. W końcu wybuchnął:
75
Kto ośmielił się skalać naszą świętą dolinę?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]