[ Pobierz całość w formacie PDF ]
eć ustalone najrozmaitsze drobiazgi, które nie mają nic wspólnego z sa-
mym faktem zabójstwa. Rozumie to pani, prawda?
- Rozumiem. - Marlena skinęła główką, chociaż nic absolutnie jeszcze
nie rozumiała. Wiedziała tylko, że sama obecność prawdziwego oficera
śledczego, który ma do niej interes, przyprawia ją o gwałtowne bicie ser-
ca. Poza tym bała się trochę, chociaż sama nie wiedziała, czego ma się
bać.
- Właśnie! - Ucieszył się wyraznie Sękowski. - Od razu przyszło mi do
głowy, że wygląda pani na osobę, która może nas dokładnie poinformo-
wać o wszystkim, co wie&
- Ale ja nic nie wiem! - Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- To jasne, że nic pani nie wie o zbrodni popełnionej na Kicie. Ale na
przykład jestem przekonany, że może mi pani dokładnie opowiedzieć, w
jakich okolicznościach widziała go pani po raz ostatni. Pytam tylko dlate-
go, że jest pani jedną z tych osób, które ostatnie widziały go przy życiu.
Być może jakiś nic nie znaczący szczegół, który mogłaby pani zupełnie
pominąć, okaże się ważny dla śledztwa. Proszę mi opowiedzieć dokład-
nie, jak najdokładniej, jak to było.
- Właściwie to prawie go nie widziałam - powiedziała Marlena szczer-
ze. - Nie zwróciłam na niego uwagi. Wiem, że stał na chodniku, a potem
wsiadł w samochód i odjechał, a myśmy zostali.
- No, tak. A nie zwracała pani na niego uwagi, bo była pani bardzo zde-
nerwowana, tak?
- Tak. A skÄ…d pan wie?
- Wiem. - Uśmiechnął się. - Czy pani narzeczony często dawał pani ta-
kie powody do zdenerwowania?
- Henryk? - spojrzała na niego nieufnie. Do czego mogły mu być potr-
zebne wiadomości o tym, czy Henryk denerwował ją często, czy nie? - Co
to może mieć wspólnego z&
- Och, tego nie powiedziałem przecież! - Uśmiechnął się znowu. - Ja
wiem, że to nie ma nic wspólnego ze zbrodnią. Ale może umówimy się,
że będzie pani szczerze odpowiadała na wszystkie moje pytania, dobrze?
Nie pytam z ciekawości i na pewno nikt się nie dowie o tym, co mi pani
powie.
I od słowa do słowa Marlena opowiedziała mu wszystko: o swojej za-
zdrości, o tym, że Henryk to bardzo dobry człowiek, ale ma słabość do
kobiet, a one do niego, o tym, jak pokłóciła się z nim i jak Kita zastąpił
go, i jak Henryk nagle zapytał ją, czyby nie wyszła za niego za mąż. W
końcu opowiedziała mu nawet o dzisiejszym wydarzeniu.
Porucznik Sękowski potakiwał, uśmiechał się przyjaznie, w końcu pod-
ziękował jej serdecznie, powiedział, że to prawdziwa przyjemność móc
porozmawiać z tak inteligentną osobą, pocałował ją w rękę i wyszedł.
Marlena siedziała przez pewien czas z pończochą w ręce, uśmiechni-
ęta, z uczuciem ulgi, której doznała mogąc zwierzyć się komuś ze swoich
zmartwień. Dopiero pózniej zaczęły ją nurtować lekkie wątpliwości. Cze-
go właściwie chciał ten człowiek? Dlaczego tak interesował go Henryk?
ROZDZIAA SZÓSTY
Na zawsze"
Następnego ranka upał był taki sam, jeśli nie większy. Kowalski wyjec-
hał do pracy swoim Oplem i zaraz na pierwszym postoju, kiedy słońce
nie wzeszło jeszcze nad dachy domów, przysiadł swoim zwyczajem na
stopniu auta i zapalił papierosa.
- Wiesz co - powiedział do niego kierowca stojącego przed nim wozu,
podchodząc i podając mu rękę - pytali się wczoraj o ciebie chłopaków&
- Kto się pytał?
- Nie wiesz kto? Wiadomo. Dwóch, po cywilnemu.
- O co pytali?
- A tak. Jak żyjesz? Czy hulasz? Czy pijesz? Nie wiesz, jak to pytają&
Kowalski wzruszył ramionami.
- Jak pytajÄ…, to widocznie sÄ… ciekawi& - mruknÄ…Å‚.
- A pewnie! - Tamten poklepał go po ramieniu. - Nie przejmuj się! To
pewnie przez Kazika. Nie mogą znalezć tych łobuzów, to się szwendają i
udają, że coś robią. No, cześć!
Wstał, bo właśnie do jego wozu zbliżył się jakiś człowiek, obładowany
pakunkami. Taksówka odjechała. Kowalski został sam na postoju. Wsi-
adł do auta i powoli podjechał do znaku. Zatrzymał się i nie wychodząc z
wozu siedział, gwiżdżąc bezmyślnie jakąś wesołą melodyjkę. Usłyszał ot-
wieranie drzwiczek i odruchowo złamał licznik. Nie patrząc w lusterko,
zapytał:
- DokÄ…d pojedziemy?
- Do następnego rogu& - powiedział znajomy głos kobiecy.
Kowalski drgnął, ale nie obejrzał się.
- Proszę bardzo& Taksówka ruszyła powoli.
Marlena siedziała na tylnym siedzeniu, pozornie obojętna, wyglądając
przez okno.
- Wczoraj przyszedł do mnie jakiś oficer milicji po cywilnemu i wypy-
tywał mnie o wszystko, o charakter mojego byłego narzeczonego i o mo-
je kłopoty. Był bardzo ciekaw wszystkiego& Pytał też o ten wieczór, ki-
edy zamordowali Kitę. O każdy szczegół& Nie wiem, dlaczego go to obc-
hodziło? O, tu już jest następny róg. Proszę się zatrzymać.
- Tak jest! - powiedział Kowalski i przyhamował.
- Ile płacę?
- Cztery pięćdziesiąt.
Podała mu pięć złotych i otworzyła drzwiczki.
- Dziękuję, reszty nie trzeba.
Wysiadła, zamknęła za sobą drzwiczki i z dumnie podniesioną głową
odeszła.
- Dziękuję uprzejmie! - zawołał za nią Kowalski i uśmiechnął się. Po-
tem spojrzał na pięciozłotówkę, chuchnął na nią i schował do kieszeni. -
Na szczęście! - powiedział cicho. Potem przestał się uśmiechać. Siedział
nieruchomo za kierownicÄ…, wpatrujÄ…c siÄ™ nie widzÄ…cymi oczyma w szy-
bę. Poderwał go dopiero klakson z tyłu. Obejrzał się i spostrzegł, że jego
Opel stoi nieomal na skrzyżowaniu, blokując ulicę.
Szybko ruszył i zjechał na bok.
- Stuknij się w rozum! - zawołał z wysokiej szoferki mijający go ogrom-
ną ciężarówką kierowca. - Kup se lepiej hulajnogę! Będziesz bezpiecznie-
jszy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]