[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Co to jest?
- Nie wiem. Coś od pani Stubin. Znalezliśmy to w jej rzeczach, kiedy przyszedł
koroner. Otwórz.
Janie wytrzeszcza oczy. Trzęsą jej się ręce. Otwiera kopertę i wyjmuje złożoną kartkę
z papeterii. Kiedy ją rozkłada, na podłogę sfruwa mniejszy papierek. Janie czyta. Trudno roz-
różnić litery. Są krzywe. Pisane ręką niewidomej.
Droga Janie,
Dziękuję za sny.
Od jednej podglądaczki dla drugiej -
Martha Stubin.
PS. Masz większą moc, niż sądzisz .
Janie robi głęboki wdech. Jej serce zatrzymuje się na mgnienie. Nie, myśli.
Niemożliwe.
Dyrektorka podnosi z podłogi mały prostokąt papieru i podaje go Janie. To czek.
W miejscu na notatkę widnieją słowa Na college .
Pięć tysięcy dolarów.
Janie patrzy na dyrektorkę, która uśmiecha się tak promiennie, że mało twarz jej nie
popęka. Spogląda na czek, i znów na list.
Dyrektorka wstaje i ściska ramię Janie.
- Brawo, kotku. - Pociąga nosem. - Bardzo się cieszę.
Godzina 15.33
Janie wołają do telefonu.
Biegnie do recepcji. Co za dziwny dzień.
Dzwoni mama.
- Na ganku stoi jakiś hipis i mówi, że nie odejdzie, dopóki z tobą nie porozmawia.
Wracasz niedługo? On chce wiedzieć, a ja idę spać.
Janie wzdycha. Co tydzień zapisuje swój grafik na kalendarzu. Ale jest ubawiona.
Może dlatego, że dostała czek od pani Stubin. Może dlatego, że mama nazwała Cabela hipi-
sem.
- Będę w domu jakoś po piątej, mamo.
- Mam się bać tego typka na ganku, czy mogę spokojnie iść do łóżka?
- Możesz iść do łóżka. On jest... ech, w każdym razie nie jest gwałcicielem. - O ile
wiem, myśli i się rozłącza.
Godzina 17.21
Cabela nie ma na ganku.
Janie wchodzi do domu. W kuchni, na blacie pod brudną szklanką, jest liścik
nabazgrany przez mamę.
Hipis powiedział, że nie może zostać. Wróci jutro. Kocham cię, mama .
Napisała: kocham cię, mama .
To w tym wszystkim jest najbardziej godne uwagi.
Janie drze liścik na strzępy i wyrzuca do przepełnionego kosza na śmieci.
Przebiera się, wrzuca do piekarnika mrożone danie i wyciąga swoje dokumenty
zgłoszeniowe do college'u.
Pięć tysięcy. Wie, że to tylko kropla w morzu. Ale zawsze coś.
Tak jak list od pani Stubin.
To jest naprawdę coś.
Janie jeszcze nie potrafi tego ogarnąć.
Przegląda całą stertę dokumentów. Wszystko wygląda obco. Formularze konieczne do
uzyskania pomocy finansowej. Podanie o stypendium. Esej z uzasadnieniem, dlaczego
powinna je dostać. Jezu. Musi się do tego zabrać.
Nie ma pojęcia, co chciałaby robić w życiu.
Ale nauki ścisłe, matematyka... może jakieś badania? Może badania nad snami?
Albo nie.
Tak naprawdę to wolałaby zapomnieć o tej części swojego gównianego życia.
Dzwoni do Carrie.
- Co robisz?
- Siedzę w domu. Sama. A ty?
- Zastanawiam się, czy któraś z twoich bogatych kumpelek nie urządza dzisiaj
imprezy.
Carrie milczy przez chwilę.
- A co? - pyta podejrzliwie.
- Nie wiem - kłamie Janie. - Nudzę się. Nie mogłabym się wkręcić z tobą? Jako twoja
dziewczyna czy coś?
- Janie...
- Co.
- Ty nie chcesz tam iść.
- Co? Po prostu się nudzę. Nigdy nie byłam na takiej organizowanej, eleganckiej
dżamprezie. No, wiesz, kiedy starzy wyjeżdżają i zostawiają całą wódę w barku, żeby dzieci
sobie wypiły.
Carrie znów przez chwilę nic nie mówi.
- Ty chcesz go szukać, co? Idę do ciebie. - Rozłącza się.
Carrie zjawia się po dziesięciu minutach ze śpiworem.
- Mogę zostać na noc? - pyta słodko. - Od wieków nie miałyśmy piżamowej imprezki.
Janie patrzy na nią sceptycznie.
- Co jest grane? - pyta. - Po prostu mi powiedz.
Carrie rzuca graty na kanapę.
- Masz jakąś szamkę? Nic nie jadłam. - Węszy i otwiera piekarnik. - Fuj. Nie możemy
ugotować czegoś prawdziwego?
- Dobra - wzdycha Janie. Szpera w kuchni. Lodówka jest dziś zdumiewająco dobrze
zaopatrzona. - Mogą być fajitas?
- Miodzio - stwierdza Carrie z zadowoleniem. Przygotowuje dwie wódki z tonikiem,
dolewa trochę soku pomarańczowego i podaje drinka Janie.
- Mogłabyś z tym skończyć? - pyta Janie.
- Z czym?
- Z tym słodkim zagadywaniem mnie. Strasznie mnie to wnerwia.
Carrie mruga.
- Nie wiem, o czym mówisz. Lepiej daj mi jakieś warzywa do pokrojenia.
Przygotowują posiłek, robią nawet guacamole. Janie wyciąga mrożone danie z
piekarnika, owija w folię aluminiową i chowa do lodówki. Pewnie mama to zje. Na zimno. Na
śniadanie, na przykład.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]