[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest nadzwyczajna. Teraz naprawdę muszę już iść i skończyć
pracę. A mniej więcej za tydzień wracam do Nowego Jorku.
- Rozumiem - mruknął. Nigdy w życiu nie był bardziej roz
czarowany. Spróbował jakoś zapanować nad tym przykrym
uczuciem. - Tak czy owak jeszcze cały tydzień przed nami.
A dziewczyna musi coś jeść...
- Może, C.J., zobaczymy.
Na parkingu poczekał, aż Tamara wezmie ze swojego samo
chodu jakieś rzeczy. Pochwalił figurkę kachina, lecz Tamara nie
skomentowała tego nabytku.
Przeszli przez bujny, zadbany ogród, minęli wielki, podświet
lony basen i zatrzymali się przed drzwiami jej apartamentu. C.J.
wyczuł, że Tamara staje się spięta. Najwyrazniej znów zamykała
się w sobie, definitywnie odcinała się od otoczenia. Na jej twa
rzy nie malowały się żadne emocje.
Poczekał, aż kobieta wsunie klucz do zamka, po czym deli
katnie ją odwrócił.
Wieczór był taki piękny... otaczało ich ciepłe, aromatyczne
powietrze, cykały świerszcze, woda w basenie migotała w bla
sku księżyca.
C.J. był pewien, że Tamara też poczuje przypływ uczuć. %7łe
nagle przejdzie ją słodki dreszcz, jej usta lekko się rozchylą,
a ciało stopnieje w uścisku.
Ale tak się nie stało. Ona wciąż stała sztywno.
CJ. delikatnie musnął ustami jej wargi. Raz i drugi. Były
miękkie i ciepłe, lecz wcale nie zareagowały na pieszczotę, więc
się odsunął, a Tamara odwróciła twarz.
- To ja? - spytał cicho. - W tym problem?
Otworzyła usta, jakby zamierzała powiedzieć  tak". Może
chciała to powiedzieć. Ale zaprzeczyła.
- Nie, CJ. To ja. Taka już jestem.
- Tamaro...
- Jestem zmęczona. - Uwolniła się z jego ramion. - Muszę
iść. - Otworzyła drzwi i natychmiast zamknęła je za sobą.
CJ. stał z ręką na klamce i czuł się jak kompletny idiota. Parę
razy przeczesał włosy palcami, z niedowierzaniem potrząsnął
głową i powoli ruszył w stronę parkingu. Zdążył zrobić zaledwie
kilka kroków, gdy ciszę wieczoru zmącił przerazliwy krzyk
Tamary.
ROZDZIAA 4
Tamara! - C.J. zabębnił w drzwi. - Tamara!
Nie otworzyła, a jej krzyk zmienił się w zdławiony szloch.
C.J. uznał, że nie pora na dobre maniery. Cofnął się i całym
ciężarem ciała uderzył w drzwi. Otwarły się na oścież.
Na środku eleganckiego pokoju pochylona Tamara jak
w transie waliła figurką kachina o podłogę. Długie, ciemne wło
sy fruwały wokół twarzy, na bladych policzkach perlił się pot,
a ręka raz po raz unosiła się i opadała, uderzając figurką w pu
szysty dywan. A raczej w rozbitego już na miazgę sporego skor
piona.
- Już go zabiłaś. - C.J. z trudem zdołał chwycić ją za ramię
i gwałtownie odwrócił. Znów zamachnęła się drewnianą figur
ką, ale błyskawicznie zablokował cios, wyrwał figurkę z zaciś
niętych palców i rzucił ją na łóżko. - Przestań. Już wszystko
dobrze.
- Nie chcę cię tutaj! - Tamara nie przestawała się szarpać.
- Wyjdz stąd! Idz sobie!
- Tamaro...
- Nie potrzebuję cię! Ani twoich uśmiechów, ani kurczaka!
Trzeba sobie radzić samemu, rozumiesz? Samemu uczyć się
stawiać pierwsze kroki. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Ben wciąż
to powtarzał. Człowiek zawsze jest sam. Tylko sam!
- Opanuj się! - C.J. w końcu zdołał unieruchomić jej pięści.
- O czym ty, u diabła, gadasz?
Odrzuciła głowę do tyłu, jej oczy ciskały błyskawice. Była
straszliwie wzburzona - i jednocześnie śmiertelnie przerażona.
Wyglądała tak, jakby miała rozsypać się na tysiące kawałków
i już nigdy się nie pozbierać.
Nie miał pojęcia, o co jej chodzi, lecz instynktownie przycis
nął ją do siebie. Natychmiast zesztywniała, po czym nagle jakby
coś w niej pękło i jej ciało zwiotczało.
- Już wszystko w porządku, kochanie - rzekł uspokajająco.
- Naprawdę.
Leciutko nią kołysał, jednocześnie głaszcząc długie, jedwa
biste włosy, ramiona i plecy. Czekał na fontannę łez. Na chwilę,
w której Tamara mocno go obejmie i przylgnie do niego tak
rozpaczliwie, jakby był ostatnią deską ratunku. Lecz się nie
doczekał. Ona tylko opierała się o niego, bezwładna jak szma
ciana kukiełka, której odcięto sznurki. Czuł pod palcami zarys
delikatnej sylwetki, wypukłość żeber, wgłębienie talii i łagodny
łuk bioder. Ta kobieta była taka lekka, że trzymając ją przy sobie,
miał wrażenie, że tuli wyrośnięte dziecko.
Była ciepła i pachniała piaskowcem Arizony oraz kreozotem,
którego aromat pozostał1 w gęstych włosach. C.J. oparł podbró
dek o czubek głowy Tamary i właśnie pomyślał, że trochę się
odprężyła, gdy ona nagle wyswobodziła się z jego ramion. Zro
biła to tak raptownie, że omal się nie przewróciła. Chwycił ją
i podtrzymał, a następnie puścił, gdy odzyskała równowagę.
Odsunęła się i odgarnęła z twarzy kosmyk. Oddychała szybko,
jakby wciąż brakowało jej powietrza.
- Nic ci nie jest? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl