[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy matka wreszcie wyjdzie z domu. Steve wziął płaszcz i
podał Dianne. Rodzeństwo odstąpiło kilka kroków do tyłu,
przyglądając się im, dumne jak pawie, że zorganizowało całą tę
historiÄ™.
Przed wyjściem Dianne wydała jeszcze ostatnie instrukcje i
kolejno pocałowała dzieci w policzek. Jason nie lubił całowania,
ale zniósł to mężnie.
Martha stała na szczycie schodów i chusteczką higieniczną
ocierała oczy, jakby cała czwórka tworzyła najbardziej
romantyczną scenę, jaką kiedykolwiek widziała. Dianne modliła
się w duchu, by Steve niczego nie zauważył.
- Postaram się nie wracać za pózno - obiecała, gdy Steve otworzył
drzwi.
- Nie przejmuj się - uspokoił ją Jason. - Nie ma powodu do
pośpiechu.
- Bawcie się dobrze! - zawołała Jill. Pierwszą rzeczą, jaką
zauważyła Dianne, gdy
znalazła się na zewnątrz, był brak ciężarówki Steve'a na
podjezdzie. Rozejrzała się uważnie, oczekując widoku tego
czerwonego monstrum.
Steve wziął ją pod ramię i poprowadził do luksusowej limuzyny.
- Co to jest? - spytała z obawą. Bała się, że wypożyczył
samochód. Jeśli tak, od razu mu wyjaśni, że nie ma zamiaru za to
płacić.
- Mój wóz.
- Twój?
Steve otworzył drzwi, więc wśliznęła się na miękką, białą skórę
fotela. Kierowcy ciężarówek z pomocy drogowej najwyrazniej
zarabiali lepiej, niż przypuszczała. Gdyby wiedziała, zapropono-
wałaby mu dwadzieścia, nie trzydzieści dolarów.
Obszedł samochód z przodu i zajął miejsce przy kierownicy. Po
drodze rozmawiali trochę. Paplając o jakichś głupstwach, Dianne
starała się ukryć zdenerwowanie.
Parking był prawie pełen samochodów, ale Steve znalazł wolne
miejsce z boku niskiego, ceglanego budynku.
- Gotowa? - zapytał.
Przytaknęła. Brała udział w dziesięciu takich bankietach. Nie
było powodów do strachu. Spotka tam przyjaciół i sąsiadów. I
naturalnie zechcą spytać o Steve'a i o nią. Tym razem jednak była
na to przygotowana.
Steve wysiadł, okrążył samochód, otworzył drzwiczki i pomógł
jej wysiąść. Zauważyła, że zmarszczył czoło.
- Czy coś jest nie w porządku? - zapytała przestraszona.
- JesteÅ› blada.
Chciała wyjaśnić, że to nerwy, ale przerwał jej.
- Nie martw się. Mam na to lekarstwo. Zanim zrozumiała, co
zamierza, pochylił się
i musnÄ…Å‚ wargami jej usta.
Miał rację. W chwili, gdy ich wargi się zetknęły, gorący
rumieniec oblał jej policzki. Czuła, jak osuwa się na niego. Steve
podtrzymał ją za ramiona.
- To był błąd - szepnął, gdy stanęła pewniej. - Teraz chcę tylko
ciebie. Zapomnijmy o tym bankiecie.
- Chyba... chyba powinniśmy już wejść. - Rozejrzała się
dyskretnie. Miała nadzieję, że nikt nie zauważył ich pocałunku.
Przez szerokie, podwójne drzwi budynku Centrum Kultury Port
Blossom padało jaskrawe światło i dobiegały rozbawione głosy.
Wchodzących gości witały ciche dzwięki romantycznej ballady.
Steve wziął od niej płaszcz i powiesił na wieszaku w korytarzu.
Czekała, bardziej zdenerwowana niż kiedykolwiek. Objął
ramieniem jej talię i razem weszli do głównej sali.
- Steve Creighton! - zawołał krzepki mężczyzna ze szpakowatą
brodą, ledwie przekroczyli próg. Spojrzał z zaciekawieniem na
Dianne, Steve'a klepnął po ramieniu. - Najwyższa pora, żebyś
zaczął wypełniać swoje towarzyskie obowiązki -dodał.
Steve przedstawił go jako Sama Hortona. Nazwisko wydało się
Dianne znajome, chociaż nie mogła sobie przypomnieć, gdzie je
słyszała.
- Sam jest prezesem Izby Handlowej - wyjaśnił Steve, jakby
potrafił czytać w myślach.
- Ach tak. - Poznanie jednego z najznakomitszych przedstawicieli
lokalnych wyższych sfer zrobiło na Dianne duże wrażenie.
- Moja żona, Renee. - Sam rozejrzał się z roztargnieniem. - Jest
gdzieś w tym tłumie. Czy macie już stolik? Będziemy
zaszczyceni, jeśli dotrzymacie nam towarzystwa.
- Co ty na to, Dianne?
- Z przyjemnością, dziękuję.
Ciekawe, co powie mama. Ona i Steve przy stoliku prezesa Izby
Handlowej! Dianne uśmiechnęła się. Z pewnością Martha uzna,
że to perły przyniosły córce szczęście.
Sam ruszył na poszukiwanie żony. Nie mógł się doczekać, żeby
przedstawić jej Dianne.
- Dianne Williams! Jak to dobrze, że przyszłaś, kochanie!
Głos należał do Betty Martin, która podążała ku nim, wlokąc za
sobą Ralpha, swojego męża. Dianne poznała Betty w komitecie
rodzicielskim. W zeszłym roku wspólnie przygotowywały festi-
wal wiosny. Dianne wykonywała większość prac, podczas gdy
Betty pełniła funkcje reprezentacyjne. Te doświadczenia
przekonały Dianne, by w tym roku nie zgłaszać się do pomocy.
Przedstawiła im Steve'a. Z dumą obserwowała, jak Betty mierzy
mężczyznę wzrokiem. Nie żałowała teraz nawet centa z tych
trzydziestu dolarów, jakie mu płaciła.
Porozmawiali chwilę, po czym Steve przeprosił na moment.
Dianne patrzyła, jak idzie przez salę, śledzony spojrzeniami
kobiet. Naprawdę zwracał uwagę, zwłaszcza w tym świetnie
skrojonym garniturze.
- Jak dawno znasz Steve'a Creightona? - spytała Betty, gdy tylko
obiekt zainteresowania znalazł się poza zasięgiem głosu.
- Od paru tygodni.
Betty wyraznie liczyła na szczegóły, ale Dianne nie miała ochoty
na zwierzenia.
- Dianne. - Podeszła do nich Shirley Simpson, kolejna znajoma z
komitetu rodzicielskiego. -Czy to ty przyszłaś ze Steve' em
Creightonem?
- Tak.
Nie miała pojęcia, że Steve jest tak powszechnie znany.
- Słowo daję, to najlepszy facet w okolicy. Palce mnie świerzbią
na jego widok.
Kiedy składała Steve'owi propozycję, nie przy-
puszczała, że stanie się przedmiotem zazdrości przyjaciółek.
Naprawdę się opłacało.
- Macie już miejsce? Może siądziecie z nami - spytała Shirley.
Betty najeżyła się urażona, że pierwsza nie wpadła na ten pomysł.
- Sam Horton już nas zaprosił. Ale dziękuję.
- Sam Horton - powtórzyła Betty, spoglądając na Shirley
znacząco. - No, no. Widzę, że obracasz się w wyższych sferach.
No cóż, powodzenia. I szczęścia ze Steve'em Creightonem. Od
dawna uważam, że już pora, by ktoś go złapał. Mam nadzieję, że
tobie siÄ™ uda.
- Dzięki. - Dianne trochę zdziwił nieoczekiwany rozwój
wypadków. Wszyscy znali Steve'a, łącznie z przyjaciółkami z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]