[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Harrod wciąż go ma pod bluzą  powiedział Smith z powagą.  Leży tu, na górze,
martwy.
 Nie żyje?  Zatrzymała się i chwyciła go za ręce. Po dłuższej chwili powtórzyła: 
Nie żyje! Taki... taki przemiły człowiek. Słyszałam, jak mówił, że nigdy jeszcze nie skakał.
Pechowe lÄ…dowanie?
 Na to wyglÄ…da.
W milczeniu odszukali worek z ekwipunkiem i Smith zaniósł go na skraj urwiska.
 A co teraz?  spytała Mary.  Notes z szyframi?
 Zaczekajmy chwilę. Chcę poobserwować linę.
 Dlaczego linÄ™?
 A dlaczego nie?
 Dobrze, nie mów mi  powiedziała z rezygnacją.  Jestem tylko małą dziewczynką.
Wiesz, co robisz.
 Nie wiem, co bym dał, żeby wiedzieć  oświadczył Smith z przejęciem.
Znów zamilkli i siedząc obok siebie na worze z ekwipunkiem czekali, wpatrując się w linę
w poważnym skupieniu, jak gdyby nylonowe liny na wysokości dwóch tysięcy stu metrów
nabierały szczególnego znaczenia, którego brakło im gdzie indziej. Dwukrotnie Smith usiłował
zapalić papierosa i dwukrotnie papieros gasł z sykiem wśród sypiącego śniegu. Minuty upływały
 trzy, może cztery, a im się zdawało, że trzydzieści albo czterdzieści. I wtedy uświadomił sobie,
że siedząca przy nim dziewczyna ma gwałtowne dreszcze. Domyślał się, że mocno zacisnęła zęby,
żeby nimi nie szczękać. Ale jeszcze wyrazniej zdał sobie sprawę, że cały lewy bok  usiłował
bowiem osłonić ją przed wiatrem i śniegiem  zaczyna mu drętwieć. Podniósł się chcąc odejść,
kiedy nagle lina drgnęła gwałtownie i wyrwała hak znajdujący się bliżej nich. Pętla ześliznęła się
szybko obok mocującego ją haka i sunęła, dopóki nie zatrzymała się na uwięzi. Obciążenie liny
zwiększyło się, tak że wrzynała się głęboko w świeży śnieg na krawędzi urwiska. Smith podszedł i
zbadał jej napięcie, z początku próbując ostrożnie i delikatnie, a potem z całej siły. Napięta lina
pozostała sztywna. Ale hak ani drgnął.
 Co to... co to, u licha...  zaczęła Mary i urwała. Nieświadomie mówiła szeptem.
 Urocze, urocze  mruknÄ…Å‚ Smith.  KtoÅ› na dole mnie nie lubi. Zdziwiona?
 Gdyby... gdyby ten hak puścił, już byśmy stąd nie zeszli.  Jej głos drżał nie tylko z
zimna.
 Niezgorszy zeskok  przyznał Smith.
Wziął ją pod ramię i ruszyli. Znieg był teraz gęstszy i nawet w świetle latarek widoczność
nie przekraczała dwu metrów, ale mając za punkt orientacyjny występ skalny Smith odszukał
Harroda w ciągu niespełna dwóch minut. Sierżant był już tylko bezkształtną bryłą zagrzebaną w
zaspie. Odgarnąwszy biały całun Smith rozpiął bluzę zmarłego, wydostał notes z szyframi
umocowany na łańcuszku, zawiesił go sobie na szyi, a potem uważnie zapiął swój mundur strzelca
alpejskiego.
Teraz musiał obrócić sierżanta na bok. Spodziewał się, że nie będzie to przyjemne, i rzeczywiście
nie było; nie oczekiwał też, że będzie niewykonalne; było  ale niewiele brakowało. Wysiłek
omal go nie pokonał, zmarły był sztywny jak deska, dosłownie zamarznięty na kość w pozycji z
rozrzuconymi ramionami, tak jak upadł. Po raz drugi tej nocy Smith czuł, jak pot miesza mu się na
twarzy z topniejącym śniegiem. Jednakże stopniowo udało mu się odwrócić ciało, zamarznięta
prawa ręka zmarłego wskazywała w sypiące śniegiem niebo. Smith ukląkł, przysunął latarkę i
uważnie obejrzał tył jego głowy.
 Co robisz?  spytała Mary.  Czego szukasz?  Znów mówiła szeptem.
 Ma złamany kark. Chcę się dowiedzieć dokładnie, jak to się stało.  Spojrzał na
dziewczynę.  Nie musisz patrzeć.
 Nie martw się.  Stanęła tyłem.  Wcale nie mam zamiaru.
Ubranie, tak jak człowiek, zamarzło na sztywno. Kaptur trzeszczał i pękał, kiedy Smith nie
zdejmując rękawic ściągał go, odsłaniając tył głowy i szyję. Wreszcie tuż poniżej kołnierza
skafandra znalazł to, czego szukał  czerwony ślad u nasady szyi, tam gdzie pękła skóra. Wstał,
chwycił zmarłego za kostki nóg i odciągnął kawałek w dół zbocza.
 A teraz?  Wbrew sobie samej Mary znów przyglądała się zafascynowana, mimo że z
niechęcią i przerażeniem.  Czego szukasz teraz?
 Kamienia  odparł lakonicznie. Zimny ton jego głosu skutecznie odwiódł ją od
dalszych pytań, choć wiedziała, że nie ona jest tego przyczyną.
W promieniu pół metra od miejsca, gdzie przedtem spoczywała głowa Harroda, Smith
odgarnął śnieg, z drobiazgową dokładnością obejrzał i obmacał oczyszczony grunt, wstał powoli,
ujął Mary pod ramię i ruszył przed siebie. Po kilku krokach zawahał się, zatrzymał, wrócił do
leżącego ciała i obrócił je z powrotem tak, że prawa ręka nie wskazywała już nieba.
W połowie drogi do urwiska odezwał się nagle:
 Coś uderzyło Harroda w tył szyi. Myślałem, że może kamień. Ale tam, gdzie leżał, nie
było kamieni, tylko darń.
 Tuż obok był występ skalny.
 Nie możesz złamać kręgosłupa na skalnym występie, a potem wstać i skoczyć w zaspę.
Jeżeli nawet stoczył się w nią, w żadnym razie nie mógłby zatrzymać się głową dwa jardy od
skały. Uderzono go twardym metalowym przedmiotem, kolbą pistoletu albo trzonkiem noża.
Skóra jest pęknięta, ale nie zsiniała, bo kręgosłup złamano mu zaraz potem, jak stracił
przytomność. %7łebyśmy myśleli, że to wypadek. Musiało się to odbyć na skale, bo na śniegu przy
nim nie było śladów, i musiało się to zdarzyć, kiedy stał. Cios w szyję, szybkie skręcenie karku, a
potem upadł albo go zepchnięto ze skały. Cudowny materiał ten kamień  zakończył gorzko. 
Nie znać na nim śladów stóp.
Mary zatrzymała się i wlepiła w niego wzrok.
 Czy zdajesz sobie sprawę, co mówisz?  Pochwyciła jego zamyślone i przenikliwe
spojrzenie, ujęła go za rękę i szybko podjęła:  Chodzi mi o to, co z tego wynika. Przepraszam,
przepraszam, oczywiście, że zdajesz sobie sprawę. John, ja... ja się boję. Nawet przez te wszystkie
miesiące spędzone z tobą we Włoszech... no, rozumiesz, nigdy tak...  Przerwała, a potem
dodała:  Czy... czy nie da się tego inaczej wytłumaczyć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl