[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dawać wszystkim głośno do zrozumienia, że jest w browarze, że nie śpi, że czuwa
i pilnuje.
W takie wieczory siedzieliśmy w domu i nasłuchiwaliśmy przerazliwego po-
grzebowego śpiewu małych sówek, i na to, o czym nie chcieliśmy myśleć, zwra-
cał nam uwagę i czerwonym ołówkiem to podkreślał krzyk nocnego stróża, któ-
ry prosił, a w końcu z całą stanowczością domagał się, aby wszystkie puchacze
i puszczyki odleciały i przestały przywoływać śmierć, żeby przestały wzywać nie-
szczęście na browar i jego mieszkańców. Dopiero po północy stróż uspokajał się
i radosny chodził i budził nas łomocąc w okna i oznajmiając sumiennie, że pu-
chacze dały się przekonać i nad browarem panuje cisza i spokój, wobec czego on
idzie się położyć na wznak i strzec uszami browarnianej kasy, a oczyma patrzeć
na gwiazdy.
A potem, kiedy usnęliśmy, rozległo się ciche pukanie w szybę. Czasami, kiedy
zrywa się wiatr, gałęzie jabłoni kołyszą się lekko i tak delikatnie stukają w okno
pokoju. Ale ojciec siedział na łóżku i słyszał, jak ktoś puka w okno, czyjś kościsty
140
knykieć. A potem przestraszyliśmy się wszyscy, w oknie ukazała się diabelska
twarz, oświetlona gęba tak straszliwa, że matka włożyła sobie róg pierzyny do
ust.
Ale był to nocny stróż pan Waniatko, który machał latarką miotając snopy
światła na swoją twarz i dawał do zrozumienia, że musi nam powiedzieć coś nie-
zwykle ważnego.
Ojciec otworzył i nocny stróż wskazał na postacie, przestraszyliśmy się ich
jeszcze bardziej niż jego twarzy, którą widzieliśmy przed chwilą w oknie. Były to
same tylko poruszające się białe nogi albo unoszące się w powietrzu białe koszule.
I te postacie zbliżyły się do okna, i dopiero po chwili spostrzegliśmy, że są to
wszyscy mielcerze w białych koszulach, rozespani, rozczochrani, a wszyscy robili
to samo: dawali ręką znak, żebyśmy i my także wstali i poszli z nimi, bo nie chcą
być jedynymi, których nocny stróż obudził.
Noc była ciepła, wyszliśmy więc w samych nocnych koszulach, wkładając
jedynie buciki na nogi. A nocny stróż prowadził nas w stronę obór, szedł i od-
wracając się dawał nam ręką znaki, że czeka nas coś niezwykłego, że nie jest to
wcale wół, który wpadł do gnojówki jak w zeszłym roku w nocy, że nie są to
też związani bandyci, bo zdarzyło mu się przed dwoma laty związać dwoje ko-
chanków i o północy przyprowadzić ich tatusiowi pod okno, ale nigdy jeszcze nie
widziałem nocnego stróża tak uroczystego i kipiącego wprost tajemnicą jak teraz.
Od obór ruszyliśmy cichutko w stronę stolarni, pan Waniatko obrócił się teraz,
na koalicyjce na jego piersi paliła się latarka, i nocny stróż oburącz pokazywał
nam, żebyśmy byli cisi, jeszcze cichsi, dyrygował nami jak orkiestrą smyczkową,
żebyśmy szli tak cichutko, jakbyśmy unosili się w powietrzu. I sam stróż nocny
rozgarnął wysokie liście łopianów i wszedł po pas w zarośla mokrych liści, latarka
oświetlała zielony półmrok pod listowiem, mielcerze w białych gaciach zawahali
się, ale dłonie nocnego stróża znowu zaczęły nas wabić dalej, jego ręce były tak
roztańczone i kuszące, jakby to były ręce samej dziwożony czy nimfy leśnej. I tak
oto przez te łopianowe zarośla dotarliśmy na tyły stolarni. Nigdy tu nie przycho-
dziłem, bałem się zawsze najbardziej tych łopianowych liści, które taiły w sobie
grozbę, że poderżną mi gardło, nigdy nie zapuszczałem się w te pokrzywy i pod-
mokłe zakątki, gdzie gniezdziły się ogromne ropuchy, teraz jednak ręce stróża
nocnego wabiły mnie do tego stopnia, że nie poczułem nawet, jak ostry łopuch
zranił mi czoło.
Pan Waniatko zgasił teraz latarkę i podprowadził nas pod wznoszącą się po-
środku największą czereśnię obsypaną owocami, które mieniły się żółtoróżowym
blaskiem. I ręce nocnego stróża dały nam do zrozumienia, że jesteśmy już na
miejscu, że to już koniec naszej wędrówki. Staliśmy pod rozłożystym drzewem,
spoglądaliśmy jeden na drugiego, białka oczu błyszczały nam jak płatki kwitnącej
czereśni, a pan Waniatko zapalił latarkę i uniósł snop światła w gałęzie drzewa.
A kiedy spojrzeliśmy w górę, wszyscy unieśliśmy ręce.
141
Tam wysoko siedział na gałęzi duży żółty ptak. Spał.
Był rozmiarów niewielkiej złotej kaczki, większy jednak niż wilga, siedział
na gałęzi i spał. Patrzyliśmy w górę i wszystkim nam się wydawało, że ten ptak
świeci niczym zapalona latarnia, że promieniuje swoim światłem. Odwróciłem się
i wpatrywałem się w oczy mielcerzy; wciąż jeszcze mieli rozcapierzone dłonie,
rozrzucone ramiona i w ich twarzach odbijał się blask żółtego ptaka, jego zło-
cistych piór. I widziałem, że ten żółty ptak wart był tego, żeby nocny stróż ich
obudził, i że czują się wyróżnieni tym, co widzą. Jakby ten żółty ptak przyleciał
z dalekich krajów, jakby uciekł z jakiegoś ogrodu zoologicznego.
Pan Waniatko podobnie jak ja nie patrzył na żółtego ptaka, ale patrzył i cieszył
się z tego, jak ten ptak działa na ludzi. Tak jakoś przez cały czas się obawiał, nie
był pewien, czy właśnie ludziom z browaru spodoba się to, że ich wszystkich
obudził. Teraz jednakże widział tak samo jak ja, że ten żółty ptak wszystkich tą
swoją niezwykłą urodą naznaczył.
To ptak z bajki szepnął pan mistrz bednarski i dotknął ręką białej koszu-
li.
Tak właśnie wyglądał cesarz Franciszek Józef, kiedy w białym mundurze
z orderem Złotego Runa szedł w procesji na Boże Ciało odezwał się stryjaszek
Pepi.
%7łółty ptak obudził się, otworzył oczy i spoglądał w dół w oczy ludzi. Oczy
miał jak drogocenne brylanty osadzone w bursztynowej oprawie. Wpatrywał się
w oczy ludzi i widział, że oczy ludzi spoglądają na niego. A kiedy już się na-
patrzył, kiedy myślałem już, że nagle zemdleję, żółty ptak westchnął, westchnął
głęboko i z wolna przymykał oczy, i usypiał, i spał z łebkiem na żółtych piersiach.
Dobrze, że nas pan zbudził powiedział ojciec. Nie widziałem jeszcze
czegoś tak pięknego.
I unieśliśmy wszyscy dłonie, i na palcach wracaliśmy tam, skąd przyszliśmy.
Koło chlewów pan Waniatko powiedział:
Wiecie, panowie, kto to był, ten żółty ptak? Duch rzeznika z jatek, pana
Waszyczka. Armagedon. W ten sposób przesyła nam pozdrowienie i znak, że bój
to będzie ostatni. Hehehe.
Białe gacie mielcerzy oddalały się wzdłuż suszarni i magazynów do izby cze-
ladnej w słodowni, dwie białe koszule mistrza bednarskiego i mechanika skie-
rowały się wśród nocy do służbowych mieszkań. Stróż nocny ocierał pot, lśnił,
jakby dopiero co wynurzył się z wody.
Drżałem, ojciec podał mi rękę i doprowadził mnie bezpiecznie do domu. Ale
nie mogłem usnąć, duch rzeznika z jatek nie dawał mi zasnąć. Przed świtem wsta-
łem, ubrałem się po cichu, po cichu otwarłem drzwi i po cichu ruszyłem za stolar-
niÄ™.
142
[ Pobierz całość w formacie PDF ]