[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Megan próbuje odpowiedzieć, ale ma tak pełną buzię, że tylko wydaje z
siebie nieartykułowane stęknięcie i wskazuje na mnie.
- Wybacz jej. Jest w dziewiątym tygodniu ciąży, nie jadła mniej więcej od
miesiÄ…ca.
- Poranne mdłości - dopowiada Meg, przełknąwszy wreszcie.
- Wiem coś o tym, przy obojgu dzieciach miałam je przez całą ciążę -
mówi Josie i sięga po talerz. - Wszyscy przysięgali, że przejdzie mi po
pierwszym trymestrze, ale skąd, wymiotowałam do samego porodu.
- Ale i tak najgorsza była chyba zgaga, co? - rzucam. Meg i Josie
przekrzywiają głowy zaskoczone, a ja uświadamiam sobie pomyłkę. -
Eee, to znaczy, czytałam, że zgaga często bywa najgorsza.
- Wszystko było, kurde, najgorsze. - Josie wymachuje pałeczkami w
powietrzu i zauważam, że wciąż ma na palcu obrączkę. Od prawie dwóch
miesięcy nie pisnęła ani słówka o potencjalnym romansie z Bartem. -
Nieważne, co piszą w książkach, ciąża zdecydowanie n i e j es t
najlepszym okresem w życiu kobiety.
Meg nieruchomieje na moment i wpatruje siÄ™ w Josie, jakby ta
oświadczyła jej właśnie, że ziemia jest płaska. W końcu chyba
postanawia ją zignorować.
- Cóż - mówi ostrożnie. - Mnie się wydaje, że to cudowny czas. To w
końcu niesamowite uczucie wiedzieć, że rośnie we mnie l u d zk a
i s to t a .
Uśmiecham się, pragnąc w ten sposób odciąć się od cynizmu Josie.
Megan po wszystkim, przez co przeszła, a raczej po tym, co przeszła w
moim dawnym życiu, nie zasługuje na cynizm, choćby w najmniejszej
dawce. Mimo to muszę przyznać, że to samo co ona powtarzały do
znudzenia wszystkie książki o macierzyństwie, które zgromadziłam na
nocnym stoliku w oczekiwaniu na narodziny Katie.
- Skarbie, to jest cudowny czas - mówię. - I jestem pewna, że wyrośnie w
tobie najbardziej urocza istotka na świecie. -
Oczywiście zaraz po Katie, przebiega mi przez myśl. Nie mogę
odepchnąć od siebie wspomnienia jej pyzatej buzi.
- Ale Meg, pytam poważnie, co tu robisz w piątek wieczorem? - powtarza
z uporem Josie.
- To moja wina - rzucam, wysypujÄ…c z pojemniczka na talerz porcjÄ™
wieprzowiny moo shu, wciąż mając wizję Katie pod powiekami. - Co
roku tuż przed świętami wybieramy się razem po prezenty, ale tym razem
- wskazuję na sterty pilnych zadań na biurku - nie mogłam się wyrwać.
Więc Meg przyszła do mnie. Robimy zakupy przez internet.
- Nie do końca tak sobie wyobrażałam wspólne spędzanie czasu, ale co
tam, trafiła mi się darmowa chińszczyzna, więc jest całkiem niezle -
śmieje się Megan.
- To ci palanci z Coke, tak? - Josie wzdycha. - Ja nawet nie zaczęłam
jeszcze kupować prezentów. Szefowie Coke w ostatniej chwili odrzucili
nasze projekty reklam prasowych i musieliśmy zacząć wszystko od
poczÄ…tku.
- A skoro mowa o ciąży - zaczyna Megan i sięga do torby.
- Nie do końca o tym była mowa - zauważa Josie.
- Ale prawie - odbija piłeczkę Meg i wyciąga z torebki kopertę. -
Chciałam wam coś pokazać. - Przesuwa kopertę między pudełkami z
jedzeniem i kładzie przede mną. Otwieram ją i wyciągam niewyrazne
czarno-białe zdjęcia. Niewprawne oko mogłoby je wziąć za fotografie
kosmity, ale dla matki są dowodem, namacalnym dowodem na to, że w
Meg rośnie zarówno ludzka istota, jak i wielka miłość do niej.
- Boże, Meg. - Zakrywam usta dłonią i czuję drżenie nozdrzy, jakbym
miała się za chwilę rozpłakać. Podnoszę wzrok i widzę, że i ona ma oczy
pełne łez.
- To nasze maleństwo - mówi i po raz pierwszy dziś jej blada cera
rozkwita rumieńcem, jakby myśl o dziecku dosłownie przywróciła ją do
życia. - Zdjęcie zrobione w zeszłym tygodniu. -Kręci głową. - Najbardziej
niesamowita rzecz, jaką w życiu widziałam.
Wpatruję się w maleńką fasolkę i przypominam sobie własne USG na
początku drugiego trymestru. Brzuch właśnie zaczął mi się zaokrąglać.
Lekarka wylała mi na niego żel tak zimny, że aż podskoczyłam. Henry
trzymał mnie za rękę i razem niecierpliwie wpatrywaliśmy się w monitor,
gdy ona przesuwała swoją magiczną różdżkę, aż w pewnym momencie
poczułam, że naciska mocniej i barn, nagle na ekranie pojawiła się Katie.
Maleńkie rączki i nóżki, wzdęty brzuszek i idealnie okrągła główka.
Fikała koziołki w moim brzuchu, choć jeszcze jej nie czułam, zupełnie
jakby urządzała sobie prywatkę w mojej macicy.
- Niezłe z niej ziółko - stwierdziła lekarka, a my w ciszy wpatrywaliśmy
się w monitor zbyt oszołomieni, by zareagować. Otarłam łzę z policzka, a
chwilę pózniej przyłapałam Henryego na tym samym.
W przychodni wydrukowano nam fotografię dziecka, naszego potencjału,
i jeszcze przez długie godziny siedziałam w nowym, wciąż zastawionym
kartonami domu i wpatrywałam się w nią pełna zaskoczenia, nadziei i
niedowierzania. Patrzyłam i patrzyłam - pewna, że będę kochać to
dziecko tak jak nikogo wcześniej, niepewna natomiast całej reszty:
przeprowadzki do Westchester, pracy, z której wkrótce miałam
zrezygnować, tego, jaką okażę się mamą, żyjąc w cieniu widma własnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl