[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeki przecinającej las. Most łączący oba brzegi był używany wyłącznie przez
pieszych.
Nikt jej nie zauważył. Kilku robotników kręcących się w okolicy było
zajętych przycinaniem drzew i krzewów.
Znad świeżo rozkopanej ziemi unosił się cierpki, korzenny zapach. Zielone
czubki listków nieśmiało, ostrożnie wyzierały spod ochronnej powłoki pęków.
Powietrze przesycone było tajemniczą wonią budzącego się życia. Słońce nie
świeciło tego dnia. Było chłodno i wilgotno, jakby odchodząca zima chciała
po raz ostatni zawładnąć naturą.
Wszystko to nie miało dla Very znaczenia. Z zadowoleniem stwierdziła
tylko, że zimna aura zatrzymała wszystkich spacerowiczów w domach. Kiedy
zostawiła za sobą pracujących ludzi, nie spotkała już nikogo. Szła coraz
szybciej. Na umówione miejsce dotarła za minutę piąta. Heinz Althoff czekał
już na nią. Serce Very zabiło radośnie na jego widok. Na chwilę zapomniała o
wszystkich zmartwieniach. Niecierpliwił się bardziej ode mnie" - pomyślała
uszczęśliwiona. Nie wiedziała jednak, że jego niecierpliwość wynikała z
zupełnie innych przyczyn, niż się spodziewała. To nie tęskna miłość kazała
Heinzowi zjawić się przed czasem, lecz niepokój i pragnienie powstrzymania
Very przed nie przemyślanym działaniem.
%7łona konsula jak na skrzydłach podbiegła do niego i chwyciła za rękę,
którą następnie przycisnęła do swego rozszalałego serca.
- Nareszcie, ach... znów jestem przy tobie! - wykrzykiwała w uniesieniu,
nie panując nad sobą. Z drżeniem przytuliła się do jego ramienia.
Heinz był bardzo blady i poważny. Niepewnie rozglądał się wokoło.
- Vero, co ty wyrabiasz? Ostrożnie, błagam! - prosił, nie robiąc sobie
jednak większych nadziei, że go usłucha.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Po co mi mówisz o ostrożności w chwili, kiedy znowu jesteś przy mnie?
Zresztą w całym lesie nie ma żywej duszy. Tylko kilku robotników, którzy
nas tu nie znajdÄ….
- Czy nikt nie szedł za tobą z domu?
- Nie. Nikt nawet nie ma pojęcia, że wyszłam.
- Panna Olfers także?
- Jeśli chodzi o Helmę, nie mamy się czego obawiać, nawet gdyby
wiedziała. Jestem spokojna o jej dyskrecję - rozmawiałam z nią.
Przygryzł wargi i z jeszcze większym napięciem badał wzrokiem najbliższą
okolicÄ™.
- Heinz, spójrz wreszcie na mnie! Naprawdę jesteśmy tu zupełnie sami.
Och, jak bardzo czekałam na tę chwilę! Powiedz mi proszę, że mnie kochasz,
że razem wywalczymy sobie nasze szczęście - prosiła namiętnie, wtulając się
w jego płaszcz.
CofnÄ…Å‚ siÄ™ jak oparzony.
- Vero, zaklinam ciÄ™, bÄ…dz rozsÄ…dna! Zachowujesz siÄ™, jakbyÅ› nie
wiedziała, co robisz. Chyba nie mówiłaś poważnie, że chcesz wziąć rozwód z
Henricim? Zastanów się, co to dla ciebie oznacza. Do tego nie można
dopuścić!
Vera nieustępliwie trzymała się kurczowo jego ramienia i z błogim
uśmiechem, spokojnie tłumaczyła:
- Niedobry! Nie doceniasz siły mojej miłości. Heinz, ja już postanowiłam.
Myślałam nad tym od dawna, rozważyłam wszystko dokładnie. Wiem, co
mam robić. Nie boję się, że najdą mnie wątpliwości, kiedy już będzie za
pózno. Nie będę tego żałować. Nie potrafię i nie chcę żyć dalej z Albertem.
Chcę odzyskać wolność i zostać twoją żoną. Czyż to nie jest godne każdych,
nawet największych wyrzeczeń?
Heinz z wielkim zatroskaniem patrzył na jej rozpaloną twarz. Czuł
wyraznie, jak dygocze cała.
- Vero, posłuchaj... obowiązek jest ważniejszy od podszeptów serca... -
zaczął niepewnie, sam dobrze wiedząc, że nic nie wskóra tym banalnym
frazesem. Chciał ostudzić jej zapał, a osiągnął coś zgoła przeciwnego.
Vera wzdrygnęła się i spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem.
- Obowiązek!? O czym ty mówisz? Heinz, ja cała płonę z miłości do
ciebie! Przestań myśleć o tym, co nas jeszcze rozdziela, a zacznij cieszyć się
każdym moim oddechem, uderzeniem serca, każdą myślą, które od tej pory
należą tylko i wyłącznie do ciebie!
Tępym wzrokiem wpatrywał się w ciemną, leniwie płynącą w dole rzekę.
Stali na skraju stromej skarpy. Wydawało się, że nie słucha Very.
- Heinz! - zawołała jeszcze raz tknięta złym przeczuciem. Z dziką siłą
przywarła do niego.
W tym momencie Althoff gorzko pożałował dnia, kiedy po raz pierwszy
zobaczył Vere Henrici. Było mu jej żal. Już wczoraj na własne oczy przekonał
się, że Feliks trafnie ocenił stan ducha Very. A przecież nie chciał jej w sobie
rozkochiwać do takiego stopnia, żeby zatraciła zdolność racjonalnego
myślenia. Nie zamierzał rozbudzić w niej nieokiełznanej namiętności.
Beztroski flirt rozwinął się w kierunku, którego nie przewidział. Gdyby miał
trochę więcej wyobrazni, na pewno już dawno zaprzestałby tej gry. Z
niepokojem obserwował, jak Vera burzy cały swój świat. Pomyślał, że nie jest
godzien tak gwałtownego i wielkiego uczucia, które wyniszcza ogarniętą nim
kobietę. Dotąd zawsze rozdawał monety miłości wyłącznie o niskich
nominałach i takie również otrzymywał w zamian. A teraz Vera chciała, by
przyjął w darze całe jej życie, całą miłość, na jaką było ją stać. Czuł, że nie
jest zdolny ani do przyjęcia, ani tym bardziej do odwzajemnienia tego daru.
Dręczyły go wyrzuty sumienia i litość. Nagle wydał się sobie prymitywnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]