[ Pobierz całość w formacie PDF ]

materialnej młodzie\y uczącej się w szkołach średnich. Pomocą tą zostali objęci równie\
chłopcy uczący się w Ni\szych Seminariach Duchownych - potencjalni kandydaci do
kapłaństwa.
Cennym był równie\ projekt zakupu rowerów dla poszczególnych katechetów i członków
rady parafialnej w Masaka. Pozwo-
141
liło to na znacznie lepsze funkcjonowanie parafii, gdy\ został skrócony czas przemieszczania
się poszczególnych przedstawicieli, mieszkających w ró\nych centralach, oddalonych nieraz
kilka czy nawet kilkadziesiąt kilometrów od kościoła parafialnego w Masaka. To tylko
niektóre z wielu podejmowanych przez pallotynów inicjatyw, które miały pomóc ludności
Rwandy, dzięki darom otrzymywanym z Polski.
Mijały kolejne, szczelnie wypełnione pracą dni Wielkiego Postu. W sercu nadal nosiłem
bolesne doświadczenia sprzed kilkunastu dni. Pocieszającym był dla mnie fakt, \e zaraz po
świętach Wielkanocnych miałem wyjechać na mój pierwszy urlop do ojczyzny. Była to
propozycja księdza Filipka, którą przyjąłem i zaakceptowałem z ogromną wdzięcznością,
gdy\ mogłem pomóc rodzinie, a przede wszystkim mamie, otrząsnąć się i podnieść z depresji
po śmierci taty. Tymczasem, stosując pewnego rodzaju ucieczkę przed bolesnymi
wspomnieniami, rzuciłem się w wir pracy duszpasterskiej.
Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane dwa kolejne wyjazdy do central misyjnych nale\ących do
parafii Busogo. Wcześniej ustaliliśmy, \e ksiądz Tadeusz i ksiądz Henryk pojadą do tzw.
elektrowni. Była to centrala, która nie posiadała własnego kościoła, więc Mszę świętą
odprawiało się w miejscowej niewielkiej szkole, tam równie\ odbywały się niedzielne
celebracje. Ja natomiast z księdzem Orlikowskim miałem pojechać do najdalej wysuniętej na
północ centrali Busogo, gdzie przy słonecznej pogodzie mo\na było dojrzeć zarysy miasta
Gisenyi i jeziora Kivu.
Wcześniej ni\ zwykle zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w trasę, by dotrzeć na czas z naszą
posługą duszpasterską. Zatrzymaliśmy się na moment przed jednym ze sklepów, by
pozostawić tam dwie puste butle gazowe, które po napełnieniu mieliśmy zabrać w drodze
powrotnej. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów asfaltową nawierzchnią skręciliśmy w
prawo, wje\d\ajÄ…c na drogÄ™ wÄ…skÄ… i kamienistÄ…. Do miejsca przeznaczenia pozo-
142
stało jeszcze około 20 km. Jadąc z konieczności bardzo wolno, pozostawialiśmy stopniowo za
sobą kolejne kilometry górskiej trasy. Z zainteresowaniem wsłuchiwałem się w opowieści
księdza Stanisława dotyczące pierwszych lat jego pracy misyjnej w Rwandzie.
Nagle, w niedalekiej odległości, rozległo się kilka pojedynczych wystrzałów z broni palnej.
Jechaliśmy właśnie dosyć szeroką doliną, wijącą się pomiędzy dwoma pasmami wysokich
gór. Daleko na horyzoncie, w odległości kilku kilometrów, zarysowała się wyraznie bryła
kościoła, do którego podą\aliśmy. Królował on wysoko nad całą roztaczającą się doliną, bo
wybudowany był na jednym z łagodniejszych okolicznych szczytów. Po krótkiej chwili ciszy
powietrze rozdarł huk całej serii wystrzałów z broni maszynowej. Na pobliskich zboczach
rozpętało się prawdziwe piekło. Mimo, \e od miejsca walki dzieliła nas spora odległość, to
huk wystrzałów, spotęgowany echem odbijającym się pomiędzy górami, sprawiał wra\enie
jak byśmy znajdowali się w samym środku pola walki.
W pierwszym momencie poczułem zimny pot na czole, ale kiedy zorientowaliśmy się, \e to
nie do nas strzelają, uspokoiłem się nieco. Prawdopodobnie doszło do potyczki pomiędzy
\ołnierzami armii rwandyjskiej i jakiegoś większego oddziału abaczen-gezi, którzy
kontrolowali znaczne obszary trudno dostępnych pasm górskich i wulkanicznych północnej
Rwandy. Pomimo, \e to nie była zasadzka na nas, jak początkowo przypuszczałem, to jednak
nasza sytuacja była bardzo powa\na. Przecie\ zarówno abaczengezi, jak i \ołnierze mogli
pomyśleć, \e nadje\d\a samochód przeciwnika i zniszczyć nas jednym wystrzałem z
granatnika, a taką broń posiadały obydwa walczące ze sobą oddziały. Dzięki Bogu w miarę
naszego zbli\ania się do kościoła strzelanina stopniowo słabła.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, szybko wszedłem do świątyni, gdzie modliła się grupka
przestraszonych wiernych. Po tym, jak
143
widziałem zamordowanego z zimną krwią ojca Pinarda Guy'a, nie czułem się ju\ w tym kraju
tak pewnie, jak jeszcze przed kilkoma tygodniami. Z zewnątrz dochodziły nadal pojedyncze
wystrzały. Czy uda nam się bezpiecznie powrócić? Podszedłem do mojego współbrata i
poprosiłem o sakrament pokuty. W chwilę potem poczułem się znacznie lepiej. Rozpocząłem
wygłaszać konferencję wielkopostną tym, którzy z nara\eniem \ycia przybyli tutaj, by przez
sakrament pokuty i uczestnictwo w Eucharystii przygotować się do świąt Zmartwychwstania
Pańskiego.
W drodze powrotnej zaproponowałem odmówienie modlitwy ró\ańcowej w intencji 120
kapłanów i misjonarzy pomordowanych w tym kraju. W sposób szczególny Miłosierdziu
Bo\emu polecałem nie tak dawno zastrzelonego ojca Pinarda, ale i czterech braci marystów,
narodowości hiszpańskiej, zamordowanych przed trzema miesiącami w Nyamirangwe.
Według świadków, morderstwa tego dokonali milicjanci Hutu, którzy starali się kontrolować
obóz uchodzców w Nyamirangwe. Bracia maryści byli jedynymi białymi cudzoziemcami,
którzy pozostali w sektorze Bugobe i widzieli, jak w walkach z partyzantami Tutsi milicjanci
Interahamwe u\ywali więzniów w charakterze \ywych tarcz. Milicjanci postanowili więc
zabić braci, by nie było świadków ich okrucieństw.
Gdy skończyłem się modlić, całą moją uwagę skupiłem na podziwianiu roztaczającego się
poza oknami samochodu wspaniałego górskiego pejza\u północnej Rwandy. Jaki\ kontrast
zachodził między pięknem tego kraju a szkaradą zła powodującego niewyobra\alne cierpienia
jego mieszkańców.
Mijały kolejne pracowite dni w naszej parafii. Kolejne wyjazdy duszpasterskie, które
mieliśmy ju\ za sobą, odbyły się bez większych niespodzianek. Z ka\dym dniem powiększała
się liczba wyspowiadanych chrześcijan, którzy podobnie jak my, oczekiwali ju\ z
utęsknieniem na zbli\ające się święta Wielkanocne.
Pewnego dnia otrzymałem wiadomość z Gikondo, \e mam ju\ wykupiony bilet wraz z
rezerwacją miejsca na 2 maja. Miałem po-
144
lecieć belgijskimi liniami lotniczymi Sabena do Brukseli, a następnie do Warszawy. Była to
pierwsza od wielu tygodni radosna wiadomość. Do wylotu na urlop pozostały mi zaledwie
dwa tygodnie. Wieczorami rozpocząłem przygotowania do podró\y.
Ksiądz Tadeusz Bazan zaproponował mi odprawienie w Niedzielę Zmartwychwstania
Pańskiego w Busogo świątecznej Mszy, w czasie której miałem udzielić sakramentu chrztu
świętego i pierwszej Komunii 450 dzieciom. Muszę przyznać, \e przyjąłem tą propozycję z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl