[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bailey? Wyglądasz, jakbyś bujała w obłokach.
- Nie, zamyśliłam się tylko.
- Bardzo niebezpieczna cecha. Zwłaszcza u pisarzy. Trudno nam przestać myśleć o
naszych bohaterach. Uparcie chodzÄ… za nami.
Co tam bohaterowie! Bailey nie mogła przestać myśleć o Parkerze Davidsonie! On istniał
naprawdę. Teraz na przykład szedł w ich stronę, jak gdyby w jego zwyczaju było
wyszukiwanie jej w tłumie podróżnych.
- Witam panie - odezwał się grzecznie, posłał im przyjazny uśmiech i stanął dokładnie
naprzeciwko Bailey. Spod pachy wystawała mu poranna gazeta i wyglądał dokładnie tak,
jak tego pamiętnego pierwszego dnia. Przystojny. Silna osobowość.
- Dzień dobry - odburknęła Bailey, natychmiast odwracając się z powrotem do okna.
- Cześć. - Jo Ann uśmiechnęła się ciepło.
Bailey poczuła ukłucie zazdrości. Przecież Parker jest jej bohaterem, a nie Jo Ann!
Przyjaciółka witała się z nim jak z dawno nie widzianym bratem albo starym znajomym.
Jeszcze bardziej denerwowała ją jej własna radość na widok Parkera.
- Jak tam? - zwrócił się do Bailey. - Czy ostatnio śledziłaś po mieście jakichś obcych
mężczyzn?
Widząc zainteresowanie, jakie jego słowa wywołały wśród siedzących w pobliżu
pasażerów, spojrzała na niego z wściekłością.
- Bynajmniej - warknęła.
- CieszÄ™ siÄ™.
O mój Boże! Niechcący spojrzała na mężczyznę obok Parkera. Był to starszy,
dystyngowany dżentelmen, z wyraznym zainteresowaniem zerkający znad porannej
gazety.
- Przerobiłaś tę scenę pocałunku? - dopytywał się dalej Parker.
Mężczyzna obok przestał nawet udawać, że czyta gazetę i otwarcie wpatrywał się w
Bailey.
- Zrobiła to fantastycznie - wyręczyła ją Jo Ann, jakby włożony w przeróbkę wysiłek
należał do niej.
- Byłem pewien, że tak będzie - zauważył znacząco Parker.
W kącikach jego ust czaił się uśmiech. Bailey najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
- Domyślam się, że opis odznaczał się dbałością o szczegół - dodał, a jego oczy
znalazły wzrok Bailey. - I wnikliwością, której brakowało w pierwszej wersji.
- Rzeczywiście - potwierdziła Jo Ann, patrząc na niego ze zdziwieniem. - Cała scena
jest przepięknie napisana. Wszystkie uczucia, emocje oddane są tak sugestywnie, że aż
trudno uwierzyć, że te dwa opisy wyszły spod pióra tej samej osoby.
Mina Parkera przypomniała Bailey Maksa, kiedy znalazł w swojej misce indyka, zamiast
klajstrowatego kociego pokarmu.
- Mam tylko nadzieję, że tak samo dobra będzie scena tańca - dodała Jo Ann.
- Scena tańca? - zdziwił się Parker.
- To parę rozdziałów dalej - wyjaśniła Bailey, gwałtownie zabierając maszynopis z
kolan Jo Ann i pakujÄ…c go do swojej przepastnej torby.
- Opisała tę scenę bardzo romantycznie, ale czegoś tam brakuje - tłumaczyła Jo Ann. -
Niestety, nie potrafię określić, czego...
- Największy problem jak zwykle sprawia Michael - wtrąciła Bailey, nie chcąc, żeby
rozmowa zeszła na inne tory.
- Nie możesz za wszystko winić Michaela - nie zgodziła się Jo Ann. - Popraw mnie,
jeżeli się mylę, ale, o ile sobie przypominam, to Michael i Janice zostali wmanewrowani,
oczywiście przez ojca Janice, do pójścia razem na koncert. Poszli tylko dlatego, że nie
potrafili wymyślić żadnej wiarygodnej wymówki.
-Tak - Bailey zgodziła się ponuro. - Jakaś grupa rockowa grała muzykę lat
sześćdziesiątych.
- No właśnie. Po czym, gdy impreza zaczęła się rozkręcać, kilka par zaczęło tańczyć na
widowni. Młodzieniec siedzący obok Janice zaprosił ją do tańca...
- No tak, ale mimo wszystko najbardziej zawinił Michael - upierała się Bailey. Z
nadzieją zerknęła na starszego dżentelmena z gazetą, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- A co takiego strasznego zrobił Michael? - dopytywała się Jo Ann, marszcząc w
zdziwieniu brwi.
- No... no, nie powinien pozwolić Janice, żeby tańczyła z kimś innym - wydusiła
zdesperowana Bailey.
- Nie mógł tego zrobić - argumentowała Jo Ann. - Wyszedłby na zazdrosnego bubka. -
Spojrzeniem szukała potwierdzenia u Parkera.
- Może się nie znam, ale muszę się zgodzić.
Bailey zła była na obydwoje. To była jej powieść i napisze ją tak, jak uważa za stosowne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]