[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wellington.
Na pogrzebie zjawili się wszyscy Stirlingowie - kobiety i mężczyzni. Przedtem zwołali
rodzinną naradę. Jasne, że teraz, gdy Cissy Gay nie żyje, Valancy wróci do domu. Nie może
przecież zostać z Ryczącym Ablem. A skoro tak, to najrozsądniej będzie - zawyrokował stryj
James - przyjść na pogrzeb i swą obecnością, jak to się mówi, legitymizować całą rzecz. To
pokaże ludziom, że Valancy pielęgnując Cissy Gay, istotnie spełniła godny pochwały uczynek,
a rodzina to poparła. Jeśli Valancy wróci do domu, gdy opinia publiczna będzie pod wrażeniem
tego wydarzenia, to wszystko może się dobrze skończyć. Społeczność miasteczka nagle
zapomniała o grzechach Cecilii, pamiętając wyłącznie, jaką śliczną i skromną osóbką była
niegdyś. No i rosła bez matki, wiecie państwo, bez matki! - To dobry moment
psychologiczny - przekonywał stryj James.
Tak więc Stirlingowie przyszli na pogrzeb. Nawet zapalenie nerwu nie przeszkodziło
tym razem kuzynce Gladys. Była i kuzynka Stickles w kapeluszu z rondem opadającym na
twarz, płacząc tak żałośnie, jakby straciła w Cissy niezmiernie drogą i bliską osobę. Ale
pogrzeby zawsze przypominały kuzynce Stickles o jej własnej smutnej stracie .
No i stryj Wellington niosÄ…cy trumnÄ™...
Valancy pobladła, przygnębiona, z zaczerwienionymi oczami, ubrana w
tabaczkowobrązową suknię, spokojnie wydająca rozporządzenia, półgłosem naradzająca się z
pastorem i grabarzem, wprowadzająca żałobników do bawialni - tak była dostojna i
nienaganna, z takim znamieniem Stirlingów w postawie, że cała rodzina wzdychała z ulgą i
pęczniała z dumy. To zupełnie inna dziewczyna niż ta, co siedziała w nocy w lesie z Barneyem
Snaithcm, albo mknęła rozradowana samochodem przez Deerwood i Port Lawrence. To
Valancy, którą oni znali. Do tego zdumiewająco rozgarnięta i energiczna. Może rzeczywiście
trzymano ją zbyt krótko? Amelia okazywała jej przesadną surowość i dziewczyna nie miała
okazji się wykazać.
Tak uważali Stirlingowie. A także Edward Beck, wdowiec zamieszkały z liczną rodziną
przy drodze do Port. Zwrócił uwagę na Valancy i pomyślał, że mógł mieć z niej doskonałą
drugą żonę. Nie piękność, ale pięćdziesięcioletni wdowiec, przywoływał się do rozsądku pan
Beck, nie może oczekiwać zbyt wiele. Jednym słowem, wyglądało na to, że matrymonialne
szansę Valancy nigdy nie były tak duże jak na pogrzebie Cecilii Gay.
Co by poczuli Stirlingowie i pan Edward Beck, gdyby przeniknęli myśli Valancy,
pozostawmy potędze wyobrazni. Valancy przepełniała nienawiść: do pogrzebu, do ludzi,
którzy przyszli i ciekawie spoglądali na marmurowobiałą twarz Cissy, do całego tego
dostojeństwa, przeciągłych melancholijnych śpiewów, ostrożnych banałów pana Bradly.
Gdyby mogła postąpić zgodnie z własną wolą, pogrzeb wcale by się nie odbył. Posypałaby
ciało Cissy kwiatami, ukrywając ją w ten sposób przed ciekawskimi spojrzeniami i pochowała
obok jej bezimiennego dziecka na porośniętym trawą cmentarzyku, przy wiejskim kościółku
wśród sosen. O kilka słów pożegnania poprosiłaby starego kaznodzieję wolnych metodystów.
Odszukała w pamięci słowa Cissy: Pragnęłabym zostać pochowana gdzieś w głębi lasu, dokąd
nikt nie przyjdzie i nie powie - tu leży Cissy Gay - i zacznie wspominać moją nieszczęsną
historiÄ™ .
A ten cały zamęt! Na szczęście wkrótce będzie po wszystkim. Valancy dobrze
wiedziała, co ma zamiar zrobić. Całą noc przeleżała bezsennie, zastanawiając się, jak postąpić i
podjęła ostateczną decyzję.
Gdy kondukt pogrzebowy wyruszył, pani Fryderykowa odszukała Valancy w kuchni. -
Moje dziecko - rzekła drżącym głosem - czy teraz wrócisz do domu?
- Do domu - powiedziała z roztargnieniem Valancy. Zawiązała fartuch i zastanowiła
się, ile herbaty musi zaparzyć do kolacji. Będzie kilkoro gości z różnych stron - dalekich
krewnych Gayów, którzy o nich przez długie lata nie pamiętali. Czuła się straszliwie zmęczona,
ledwo stała na nogach.
- Tak, do domu - potwierdziła z nutą surowości w głosie pani Fryderykowa. - Mam
nadzieję, że nie zamierzasz pozostać tu teraz, sama z Ryczącym Ablem.
- Och, nie. Nie mam zamiaru pozostać tutaj - odparła Valancy. - Oczywiście, pobędę
dzień lub dwa, aby doprowadzić dom do porządku, lecz nic poza tym. Tymczasem musisz mi
wybaczyć, mamo, ale mam bardzo dużo pracy. Wszyscy ci ludzie ze wsi zostają na kolacji.
Pani Fryderykowa oddaliła się z westchnieniem ulgi i Stirlingowie wrócili do domów z
lekkimi sercami.
- Kiedy wróci, będziemy ją traktować tak, jakby nic się nie wydarzyło - orzekł stryj
Beniamin. - To najlepsze, co możemy zrobić.
Rozdział dziewiąty
Wieczorem, nazajutrz po pogrzebie, Ryczący Abel wyprawił się zalać robaka. Był
trzezwy cztery dni i dłużej nie mógł wytrzymać. Zanim wyszedł, Valancy oznajmiła mu, że
jutro odchodzi. Ryczący Abel wyraził żal z tego powodu. Jakaś daleka krewna ze wsi miała
zająć się domem. Abel nie miał co do niej złudzeń, bo zdecydowała się zostać gospodynią
wówczas, gdy nie było chorej wymagającej opieki.
- Nie będzie to taka pomoc jak panienka. Jestem wielce zobowiązany. Pomogła mi
panienka wyjść z paskudnego dołka i nigdy tego nie zapomnę, jak i tego, co panienka zrobiła
dla Cissy. Jesteśmy teraz przyjaciółmi. Jeżeli kiedyś trzeba będzie jakiemuś Stirlingowi
przetrzepać skórę i postawić do kąta, to z tym do mnie, jak w dym. A teraz idę zwilżyć gardło,
bo jestem zeschnięty na wiór. Nie przypuszczam, bym wrócił wcześniej niż jutro wieczorem.
Jeśli więc panienka odchodzi do domu jutro, to się pożegnamy. Do widzenia.
- Może pójdę do domu jutro - rzekła Valancy - ale nie pójdę do Deerwood.
- Nie do Deerwood...
- Klucz znajdzie pan na gwozdziu w drewutni - przerwała Valancy grzecznie lecz
stanowczo. - Pies będzie w stodole, a kot w piwnicy. Niech pan nie zapomni ich nakarmić, póki
nie zjawi się kuzynka. Spiżarnia jest pełna, dzisiaj też upiekłam chleb i pasztet. Do widzenia,
panie Gay. Był pan dla mnie bardzo dobry i doceniam to.
- Spędziliśmy razem diabelnie przyjemne chwile, co prawda, to prawda - odparł
Ryczący Abel. - Z panienki jest bardzo dobra dziewczyna i cały ten klan Stirlingów razem
wzięty nie wart jest małego palca panienki. Do widzenia i życzę szczęścia.
Valancy wyszła do ogrodu. Trochę drżały jej nogi, ale poza tym wyglądała na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]