[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wookie wyczuwał obecność czworga... nie, pięciorga osób, a także ledwo uchwytną woń
naoliwionego metalu. Jaina doszła do wniosku, że dziwny zapach zapewne wydzielała
obudowa Em Teedee. W krtani Chewiego wezbrał stłumiony ryk oznaczający, że Wookie
wyczuwa również woń plastali, zwęglonego drewna i zapach pozostawionego przez
blasterowe błyskawice ozonu, którym często jest przesycone powietrze podczas burzy z
piorunami.
Jaina miała wrażenie, że jej serce na ułamek sekundy zamiera z przerażenia.
- Z pewnością Siostry Nocy wezwały na pomoc grupę szturmowców - rzekła.
Chewbaccą, podążając po niedawno pozostawionych śladach, zwiększył tempo. W
pewnej chwili Jaina niewłaściwie oceniła odległość i omal nie runęła, przeskakując z jednej
gałęzi na drugą.
- Chewie, prawie nic nie widzę - powiedziała.
Rosły Wookie ze zrozumieniem sapnął, po czym znieruchomiał. Sięgnął do
zawierającego awaryjny ekwipunek plecaka, wyjętego ze skrytki w ścianie korytarza fabryki.
Przez chwilę szperał w środku, po czym wyciągnął metalową klatkę, której boki osłonięto
delikatną siatką. Jaina rozpoznała pułapkę na fospchły. Chewie złamał pieczęć na jednym
boku klatki.
Po kilkudziesięciu sekundach cała powierzchnia była usiana mikroskopijnymi
świecącymi owadami. Z każdą chwilą coraz więcej fospcheł materializowało się dosłownie
znikąd. Rosły Wookie umocował klatkę do sprzączki u pasa Jainy. Latarka kierowała teraz
półokrąg różowawego blasku bezpośrednio pod nogi dziewczyny. W miarę jak Jaina skakała
z gałęzi na gałąz, granica światła i cienia wyprawiała szalone harce niczym ogon komety.
Nagle Chewie pokazał coś znajdującego się pod nogami Jainy. Dziewczyna spojrzała
w dół i dostrzegła niedawno złamaną gałąz i osmalone miejsce na pniu, w który trafiła
błyskawica laserowego światła. A zatem przechodziły tędy także Siostry Nocy ścigające małą
grupkę uciekinierów.
- Masz rację - powiedziała. - Ja także je czuję i to niedaleko.
Wookie pomógł dziewczynie przeskoczyć dużą odległość między dwoma konarami,
po czym oboje podjęli wędrówkę w głębiny dżungli. Jaina podążała za Chewbaccą, starając
się uważnie wyszukiwać miejsca, na których mogłaby zacisnąć palce rąk albo postawić stopy.
Cieszyła się, że łagodny blask fospcheł rozjaśnia mroki najbliższej okolicy. W miarę jak
zapuszczali się na niższe poziomy, czuła jednak coraz większe przerażenie. Wydawało się jej,
że ciężar dżungli nad głowami przytłacza ich niczym młyński kamień.
Po porośniętych liśćmi gałęziach skakały zajęte ściganiem zdobyczy niewidoczne
drapieżniki. W głębinach nieprzeniknionego labiryntu konarów i pnączy raz po raz
rozbrzmiewało echo skrzeczeń i jęków ofiar, tracących życie podczas nie kończącego się
polowania. Nieco mniejsze stworzenia piszczały, brzęczały, ćwierkały i szczebiotały. %7ładen z
tych dzwięków nie wydawał się przyjazny.
Jaina wiedziała, że jej przyjaciele są walecznymi wojownikami. Pamiętała jednak o
tym, że głębin dżungli rodzimego Kashyyyku obawiał się nawet obdarzony największą siłą
Lowie. Już sam ten fakt był powodem do niepokoju, zwłaszcza że młodzi rycerze Jedi musieli
czuć jeszcze większy respekt przed niebezpiecznymi roślinami i śmiercionośnymi
zwierzętami żyjącymi na najniższych poziomach dziewiczego lasu.
Jaina miała przeczucie, że za chwilę może wydarzyć się coś złego.
- Nie ma czasu do stracenia! - rzekła.
Zwiększyła tempo marszu. Chewbacca, zapewne wyczuwając jej niepokój, również
przyspieszył. Jego stopy spoczywały na gałęziach i konarach tylko przez krótką chwilą,
potrzebną do odbicia się i przeskoczenia na niższy poziom.
Z głębin dżungli dobiegł nagle stłumiony okrzyk, który z pewnością wydarł się z
ludzkiego gardła. Na tle innych odgłosów, wydawanych przez żyjące w lesie dzikie zwierzęta,
zabrzmiał niemal tak samo dziko i złowieszczo. Kiedy Jaina na sekundę znieruchomiała na
gałęzi, aby popatrzyć w tamtą stronę, zauważyła błyski światła i usłyszała ciche skwierczenie
blasterowych błyskawic.
W tej samej chwili spróchniała gałąz, na której niebacznie stanęła, zatrzeszczała,
grożąc złamaniem. W pośpiechu, z jakim dziewczyna przeskakiwała z konaru na konar,
zapomniała upewnić się, czy utrzyma ciężar jej ciała. Stojący na pobliskim konarze
Chewbacca natychmiast się odwrócił i wyciągnął rękę, aby pomóc Jainie przejść na grubszą
gałąz, odrastającą nieco niżej od pnia potężnego wroszyra. Dziewczyna zachwiała się, ale
szybko odzyskała równowagę.
Widocznie jednak cała strona drzewa była albo spróchniała, albo stoczona przez
robaki, gdyż w następnej chwili pękł konar, na którym stał rosły Wookie. Rozległ się głośny
trzask, po którym poskręcany i porośnięty guzami kikut złamał się pod ciężarem jego ciała.
Jaina stała i jak zahipnotyzowana patrzyła, otworzywszy usta w bezgłośnym krzyku.
Tymczasem Chewbacca spadał, z trzaskiem łamiąc w ciemnościach kolejne gałęzie.
ROZDZIAA 18
Wyczerpany walką Zekk stał na gałęzi, nie wypuszczając z palców rękojeści
świetlnego miecza. Z trudem oddychał, raz po raz chwytając duszne, zatęchłe powietrze
głębin lasu.
Dymiące szczątki martwej ślimakopodobnej bestii, pocięte na kawałki laserowymi
smugami, leżały porozrzucane po sąsiednich gałęziach. Z pokrytego lepką mazią ścierwa
wciąż jeszcze wydobywały się bąble cuchnących gazów. Ze wszystkich stron dobiegał trzask
płonących niewielkich ognisk, wznieconych przez zabłąkane blasterowe błyskawice, które
zapalały nieraz całe gęstwiny liści. Szturmowcy, którzy przeżyli to piekło, krzyczeli i
wymachiwali rękami. Porozumiewając się przez ukryte w opancerzonych hełmach
komunikatory, usiłowali ocenić własne straty.
Drżąca jak liść Vonnda Ra stała, zacisnąwszy zęby. Na jej twarzy malowało się
zmęczenie, jakby wściekłość, którą w sobie wzbudziła do walki z potwornym ślimakiem,
nadwątliła zasoby jej energii. Należąca do nowego zakonu Sióstr Nocy kobieta miała być w
założeniu odporna na niszczące efekty oddziaływania ciemnej strony Mocy, ale zacięty bój,
jaki toczyła z pomocą Zekka i szturmowców, zmagając się z bezmyślną bestią, pokrył jej
twarz gęstą siecią zmarszczek.
Zekk oparł się bezwładnie o pień potężnego drzewa, porośniętego miękką warstwą
niebieskawego mchu, poplamionego teraz kroplami posoki martwej bestii.
Spośród wszystkich szturmowców, którzy zapuścili się w głąb dżungli, pozostało
zaledwie czterech. Potwór rozgniótł pozostałych albo zrzucił z gałęzi w niezbadane głębiny
najniższych poziomów. Płaty cielska ogromnego ślimaka zwieszały się z grubych konarów, z
których ściekały krople śluzu zmieszanego z posoką. Niknęły w głębinach, skąd dobiegały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]