[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Å‚owes:
- Kochana Sophia doskonale siÄ™ bawi, lordzie Ru­
therford. Jak to miło, że nas zaprosiliście. Ale przecież
jesteśmy rodziną, czyż nie? Musi pan koniecznie
przyjść do nas z naszą drogą małą Meg.
Rutherford zrewanżował się jakąś uprzejmą, aczkol-
wiek zdawkową odpowiedzią. Meg i Jack? To przecież
niemożliwe! Jack nie zrobiłby czegoś takiego! Czyżby?
A Meg? Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Zawarliśmy
umowę, przypomniał sobie. Powiedziałem jej, że ma
pełną swobodę i może szukać miłości gdzie indziej, bo
ja jej tego nie zapewnię. I nie chcę jej miłości.
A więc dlaczego, do diabła, czuł się tak, jakby chciał
zamordować Jacka i skręcić wdzięczną kremową szyję
Meg? Na samą myśl o dotknięciu jej szyi całe jego ciało
ogarnęła fala pożądania. Gzuł mrowienie w palcach na
wspomnienie miękkiej skóry, cudownie bijącego pulsu
tuż za jej uchem. Zaklął w duchu i oderwał się od myśli
o tych prymitywnych wizjach, które podsuwaÅ‚a mu wy­
obraznia.
- Cóż za czarujący dżentelmen - mówiła dalej łady
Fellowes. - A jaki ukÅ‚adny. Doprawdy, muszÄ™ powie­
dzieć, że jest moim ulubieńcem.
Marcus uśmiechnął się z przymusem. Układny?
Jack? Dobre sobie! Jedyne, czego chciał w tej chwili,
to zmieść go z powierzchni ziemi.
W tym niefortunnym momencie Delafield oznajmił,
że podano do stołu. Marcus dosłownie zgrzytał zębami
z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci, widzÄ…c, jak najlepszy przyjaciel prowa­
dzi jego żonÄ™ do jadalni. OczywiÅ›cie wszystko byÅ‚o ab­
solutnie do przyjęcia, całkowicie zgodne z zasadami
dobrego wychowania... gdyby tylko Meg nie patrzyła
na Jacka z taką rozpromienioną miną, nie sprawiała
wrażenia tak bardzo zadowolonej z jego towarzystwa.
Może to i dobrze, że z powodu długości stołu lord
Rutherford nie słyszał wesołej rozmowy toczącej się
miÄ™dzy panem Hamiltonem, pannÄ… Fellowes i lady Ru­
therford. Jeśli sądzić po roześmianych oczach milady
i jej olśniewającym uśmiechu, nie mówiąc już o dość
czÄ™stym uciekaniu siÄ™ przez pannÄ™ Fellowes do trzepo­
tania rzÄ™sami, rozmowa musiaÅ‚a być wyjÄ…tkowo zajmu­
jąca dla obu pań
Marcus na próżno mówił sobie, że Jack nigdy nie
zrobiÅ‚by mu czegoÅ› takiego, a flirtuje z Meg tylko dla­
tego, by ukryć zainteresowanie panną Fełlowes. Ale
dlaczego, do diabła, miałby zawracać sobie głowę jakąś
tam pannÄ… FeÅ‚lowes? ByÅ‚a mizdrzÄ…cÄ… siÄ™ panienkÄ… z to­
warzystwa, jakich Jack serdecznie nie znosiÅ‚. Wycho­
dziło więc na to, że nie Meg, ale panna Fełlowes służyła
za zasłonę dymną.
Kiedy wyruszyli do King's Theatre, jego nerwy były
w pożaÅ‚owania godnym stanie. Pojechali dwoma powo­
zami i tak jakoÅ› siÄ™ zÅ‚ożyÅ‚o, że Jack wsiadÅ‚ do tego sa­
mego powozu co Meg, Di i panna Fełlowes, a Marcus
byÅ‚ zmuszony pojechać z sir Tobym, sir Delianem i la­
dy Fełlowes. Kiedy zajechali na Haymarket, każdemu
rzucaÅ‚o siÄ™ w oczy, że lady Rutherford jest bardzo za­
dowolona ze swego towarzysza.
Marcus wziÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boki oddech i uprzejmie podaÅ‚ ra­
mię pannie Fellowes, po czym poprowadził ją do swojej
loży. Zawarł z Meg umowę. Skoro ona postanowiła
postępować zgodnie z warunkami, które sam ustalił,
w takim razie jemu nie pozostało nic innego poza
akceptacją. Nieważne, jak bardzo bolało. Ale Jack? To
chyba tylko flirt!
Po wejściu do loży Meg rozejrzała się z zachwytem.
Sala byÅ‚a peÅ‚na. Loże zarezerwowane dla bogaczy mie­
niły sie i lśniły od jedwabiu, atłasu i biżuterii. Niżej, na
parterze, krÄ™cili siÄ™ mniej zamożni, czekajÄ…c na podnie­
sienie kurtyny.
- Boże! - zawoÅ‚aÅ‚a lady FeÅ‚lowes, wpatrzona w lo­
że naprzeciwko. - Mój kuzyn Winterbourne! Ciekawe,
z kim przyszedł? No tak! Loża lady Hartleigh. Hm! Nie
rozumiem, jakim cudem stać jÄ… na coÅ› takiego z jej do­
żywocia. Ta loża musiaÅ‚a kosztować grubo ponad pięć­
set funtów!
Ponieważ to Marcus zapłacił za lożę tuż przed swoim
wyjazdem do Yorkshire,.mógÅ‚ powiedzieć jej dokÅ‚ad­
nie, ile ponad pięćset funtów. PostanowiÅ‚ jednak pomi­
nąć ten temat milczeniem. Spojrzał tylko bystro na
Meg, chcÄ…c sprawdzić, czy nie wpadÅ‚a w panikÄ™ z po­
wodu obecności Winterbourne'a w operze.
Meg powiedziała niewinnie:
- Być może to prezent. Skoro lubi muzykę, byłby to
doskonały prezent. - Nakazała sobie nie robić z siebie
naiwnej idiotki. Winterbourne na pewno nie wypro­
wadzi jej z równowagi, skoro dzielił ich cały amfiteatr.
Nie zdziwiła się też, że miał jakichś krewnych. Jednakże
to, że jest spokrewniony z jej rodzinÄ…, bardzo jÄ… po­
ruszyło.
- Naturalnie - skomentował Jack, - Mam jednak
wrażenie, że dla lady Hartleigh jej wielbiciele są równie
fascynujÄ…cy jak scena.
Marcus spiorunował go wzrokiem. Jack, niech go
diabli, doskonale wiedział, który z jej wielbicieli, jak to
219
delikatnie określił, sprezentował łady Hartłeigh wstęp
do jednej z najdroższych łóż.
Tuż za nimi rozlegÅ‚ siÄ™ czyjÅ› kaszel. Sir Toby, zauwa­
żywszy, że oczy wszystkich sÄ… skupione na nim, prze­
praszająco machnął ręką.
- Jakiś okruch wpadł mi do gardła. Nie zwracajcie
na mnie uwagi. Zaraz mi przejdzie.
Marcus miał gorącą nadzieję, że wytworna lornetka
w dÅ‚oni żony nie posÅ‚uży do obserwowania lóż naprze­
ciwko. JeÅ›li tak siÄ™ stanie, Meg na pewno odkryje, dla­
czego tylu arystokratów, których nuty, nie mówiąc
o melodiach, obchodzą tyle co zeszłoroczny śnieg,
przybywa do opery i płaci bajońskie sumy za wygodne
loże pełne dyskretnych cieni.
- Co dziś grają? - spytała z ożywieniem lady Fel-
Å‚owes. Meg odwróciÅ‚a siÄ™ i spojrzaÅ‚a na niÄ… ze zdziwie­
niem. Na pewno wspomniała w zaproszeniu, że grają
 Kopciuszka"? Nie omieszkaÅ‚a jej teraz o tym przy­
pomnieć.
- Och, naturalnie! Mozart! Uwielbiam Mozarta! -
Henrietta uÅ›miechnęła siÄ™ promiennie do Jacka. - Na­
sza droga Sophia jest wyjÄ…tkowo muzykalna, panie Ha­
milton. Ma to po mnie.
- Hm... zdaje się, że tę operę napisał signor Rossini,
moja droga - zauważyÅ‚ sir Delian, a kiedy żona prze­
szyła go wzrokiem, posłał jej przepraszający uśmiech.
- Do czego to podobne - wtrącił gładko Marcus. -
Ci cudzoziemcy nie liczÄ… siÄ™ z nikim. Nie potrafiÄ… na­
wet komponować oper pod własnym nazwiskiem. W
Anglii to by się nigdy nie zdarzyło!
- To prawda! - poświadczyła sucho lady Diana. -
Bo importujemy wszystkie opery z zagranicy i w ogóle
nie wystawia się dzieł współczesnych kompozytorów
angielskich. Ach, zaczynajÄ…!
- Di  wyjaÅ›niÅ‚ przepraszajÄ…co sir Toby -jest wy­
jÄ…tkowo niemodna. Przychodzi do opery po to, by cie­
szyć się muzyką.
- Po cóż innego miałaby tu przychodzić? - spytała
Meg prostodusznie.
Sir Toby otworzyÅ‚ szeroko oczy. Po gniewnym wzro­
ku szwagra domyślił się, że powiedział zbyt wiele, toteż
wymamrotaÅ‚ parÄ™ słów, które nie wzbudziÅ‚yby zaintere­
sowania Meg, gdyby kuzynka Sophie Fellowes nie
uśmiechała się tak znacząco. Zrozumiawszy, że zrobiła
z siebie idiotkę, przyrzekła sobie nie zadawać więcej
pytań, chyba że będzie mogła dyskretnie zwrócić się
z nimi do Jacka.
SiedziaÅ‚a wyczekujÄ…co na swoim miejscu, kiedy or­
kiestra zaczęła grać uwerturę. W Yorkshire nie miała
wielu okazji do słuchania muzyki. Samuel nie zatrudnił
dla niej guwernantki, toteż nigdy nie uczyła się śpiewu
ani gry na fortepianie. Westchnęła głęboko, napawając
siÄ™ nowymi doznaniami. Do koÅ„ca pierwszego aktu sie­
działa jak urzeczona. Choć nie rozumiała ani słowa po
włosku, opowieść o Kopciuszku była jej znana na tyle
dobrze, że mogÅ‚a Å›ledzić akcjÄ™, a muzyka cudownie od­
zwierciedlała uczucia bohaterów.
Zawsze myślała, że opera to jakaś bzdura, podczas
której ludzie stojÄ… na scenie i Å›piewajÄ… najbardziej nie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl