[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowane cielsko, z którego uleciał duch  hel. Miał łzy w oczach. Trudno mu było rozstawać
się ze swoim wielkim dziełem, które miało zadziwiać świat, a teraz zamieniło się w stos
materii zdatnej co najwyżej na namiot albo przykrycie dla chaty.  Polonia dokonała więcej,
niż się po niej spodziewał. Obniosła go dookoła tego olbrzymiego lądu, który słusznie można
nazwać szóstą częścią świata, wreszcie zaniosła go o własnych siłach do samego bieguna;
znaczyło to, że nasi podróżni dokonali tego, co sobie pierwotnie zamierzyli, oddając wielkie
usługi nauce. Teraz chodziło tylko o to, ażeby wydostać się z bezmiernych pustkowi antarkty-
cznych, gdyż inaczej świat nie odniósłby żadnych korzyści, jeżeliby zdobycze naukowe zagi-
nęły wraz z tymi, którzy je osiągnęli z takim trudem.
Jednakże po trzezwym zastanowieniu się, nasi podróżni musieli wpaść w nastrój pesy-
mistyczny. Bo jakżeż? Zostali rzuceni na lodowiec nadbrzeżny, ściekający do głęboko wrzy-
nającego się w ląd Morza Weddella; pod stopami mieli tylko warstwę lodu, grubą może na
kilkaset metrów. Całe jeszcze ich szczęście, że kaprys cyklonu wyrzucił ich nie w środku
szóstej części świata, lecz nad samym oceanem, gdzie, jak wiedział kapitan, pulsuje dość
bujne życie organiczne. Inaczej nasi podróżni byliby skazani na niechybną śmierć głodową,
gdyż zapasy, jakie ocalały z pogromu, okazały się niezmiernie szczupłe.
Sternik zrobił mały inwentarz, który przedstawiał się następująco: 15 kg sucharów,
mały worek mąki i kilkanaście kilo pekeflejszu, czyli solonego mięsa. Poza tym w podręcznej
spiżarni znaleziono cokolwiek kawy, czekolady, parę litrów rumu i odrobinę owoców suszo-
nych  to wszystko.
Poza tym byli jeszcze w posiadaniu fuzji myśliwskiej z setką naboi, jednego rewolweru,
kilku noży i narzędzi, niezbędnych dla mechanika, a więc śrubokrętów, młotków, siekierki i
innych drobnych przedmiotów, na przykład gwozdzi i tym podobnych. Była jeszcze kotwica,
piecyk do ogrzewania gazu w balonie i kilka blaszanek benzyny, która miała bronić rozbit-
ków powietrznych od zamarznięcia. Na tym kończył się spis ruchomego mienia załogi stero-
wca. Ponadto istniał sam balon, a więc wielki dostatek mocnego jedwabiu, pokrytego dosko-
nałym lakierem, nieprzepuszczającym gazu, a więc i wody. Do majątku ruchomego doliczyć
należało także samą gondolę, co prawda mocno poharataną przez sternika, lecz zdolną dostar-
czyć kilkudziesięciu prętów bambusowych rozmaitej grubości.
Sternik bardzo sobie cenił ten materiał, gdyż już w jego głowie powstały plany zbudo-
wania chaty z kawałków lodu na modłę Eskimosów, wnętrze jej miało być obite właśnie
powłoką balonową dla ochrony od wilgoci. Z prętów bambusowych James zamierzał zrobić
doskonałe saneczki, które by ułatwiły przenoszenie tego skromnego dobytku z miejsca na
miejsce. Tak więc nasi rozbitkowie mieli niezmiernie szczupłe zasoby, które w żaden żywy
sposób nie mogły im zapewnić bytu nawet na jeden miesiąc. Na szczęście leżało przed nimi
wybrzeże, wprawdzie okryte pancerzem lodowym, lecz, jak się spodziewano, miejscami lodo-
wiec musiał się cofać i odsłaniać pewne jego części.
James, znudzony dotychczasową bezczynnością, zabrał się niezwłocznie do budowy
saneczek i po upływie kilkunastu godzin były one gotowe. Załadowano na nie cały dobytek i
puszczono się w kierunku morza, odległego o parę kilometrów od miejsca wylądowania.
 Jaka szkoda, żeśmy musieli pozbyć się naszego aparatu  wyrzekał kapitan. 
Gdybyśmy mieli go w tej chwili do dyspozycji, to postaralibyśmy się skomunikować z
naszym okrętem.
 Zapewne płynie on teraz wydłuż tej olbrzymiej bariery lodowej, oczekując od nas
sygnału S.O.S. Nie doczeka się go jednak, chociaż, do licha ciężkiego, diabeł lodowy nas nie
połknie. Ale gdyby nawet za pomocą naszego aparatu dowiedziano się, gdzie się obecnie
znajdujemy, to bardzo wątpię, czy starczyłoby lata całego na przedarcie się wśród lodów aż
do tego punktu. W każdym razie skazani jesteśmy na spędzenie półrocznej okropnej nocy w
tej pustyni. Tylko wielkie pytanie, czy nas licho tu nie zamrozi na śmierć albo czy nie zde-
chniemy z głodu  utyskiwał sternik ciągnąc saneczki.  Cała nadzieja w tych poczciwych
fokach, których nie powinno tu braknąć, sztuka cała w tym, żeby się dostać do wody.
 Przezimować tutaj to byłoby okropne!  rzekł kapitan spoglądając w śnieżną dal. 
Miejmy jednak nadzieję, że jakiś inny statek wydostanie nas z tej pułapki. Możemy jedynie
liczyć na wielorybników, którzy snują się dość licznie w tych okolicach oceanu. Od kiedy
wyprawy naukowe doniosły o obfitości wielorybów w tych morzach, tępią oni bez miłosier-
dzia te największe na świecie zwierzęta ssące i bogacą się ich tranem.
Na Dalekiej Północy wieloryb już obecnie należy do zwierząt rzadkich. Oburza mnie ta
bezmyślna, dyktowana chciwością gospodarka! Jeżeli rządy państw roszczących sobie prawo
do władzy nad Antarktydą, w pierwszym rzędzie Ameryka, nie pohamują tej rzezi niewinią-
tek, to wieloryby podzielą los bawołów, które przed kilkudziesięciu laty hasały całymi stada- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl