[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszy ogień wybrano dwóch osobników, z których jeden wzbogacił się na
podstępnych kradzieżach mienia społecznego, drugi zaś na przemycie. Jeden
mieszkał w Placówce, a drugi w Palenicy i obaj cieszyli się prawie nienaganną
opinią. Tryb życia i obyczaje osobnika z Palenicy już po tygodniu Baśka znała w
najdrobniejszych szczegółach, do Palenicy bowiem umiała dojechać autobusem.
Zwołała naradę wojenną i podzieliła się ze wspólnikami efektami obserwacji. - On
tam ma na górze jakiś mebel między oknami. Trzeba się do niego włamać w nocy, bo
przez cały dzień siedzi w domu taka stara sekutmca. On ma pokój na parterze i
załatwia w nim wszystkie interesy, biurko tam stoi, ale wieczorem nosi utarg na
górę i chowa w tym meblu. Trzeba wejść po drabinie, bo na dole wszystkie okna są
zakratowane, ale na górze jest okno od łazienki i często je zostawiają otwarte.
- Masz na oku jakiegoś cyrkowca? - zainteresował się Paweł. - No coś ty? Po
długiej drabinie nie potrafisz wejść? Zaraz ci cyrkowiec potrzebny? - Skąd
wiesz, że chowa w meblu między oknami? - spytał podejrzliwie Marcin. - Widziałam
przez lornetkę. Rzadko zasłaniają okna, bo dookoła dosyć pusto. Wszystko
widziałam przez lornetkę. Jakieś podejrzane typy do niego przychodzą. - Bardzo
dobrze, w razie czego będzie na nich...
- Pies jest nieszkodliwy - ciągnęła Baśka. - Jak mu się coś da, to zeżre. Pewnie
go głodzą te świnie. Trzeba zawinąć proszek nasenny w kawałek mięsa i mamy go z
głowy. Mnie już prawie poznaje. - Dobra, dla psa kawałek mięsa i z głowy. A
ludzie? - Co ludzie?
- Też im dasz kawałek mięsa ze środkiem nasennym?
- No nie... Nad ludzmi trzeba się właśnie zastanowić...
- Wziąć byle co do ręki i mówić: "milczeć, bo strzelam"...? - powiedział
niepewnie Paweł. - Czy ja wiem... Niby można... - Ryzykowne - mruknął zjadliwie
Marcin. - Można trafić na kogoś, kto myśli logicznie. Skoro milczeć, to wiadomo,
że nikt nie strzeli. Strzelanie powoduje hałas. - No więc zarzucić im na łeb
jakąś szmatę... - Odpada - przerwał stanowczo Donat. - Za dużo zamieszania.
Ludzi trzeba uśpić. - Czym? - spytała Baśka z niesmakiem. - Nie wiem. Musimy coś
wykombinować. Różnych środków nasennych jest od groma i trochę. Trzeba poszukać
czegoś odpowiedniego, bo inaczej nic nam z tego nie wyjdzie. Popytać lekarzy
albo chemików. - Mam paru kumpli na Akademii Medycznej - zawiadomił Marcin. - A
ten drugi co? - spytał Paweł. - Ten z tej, jak jej tam, Placówki? Też trzeba
włazić po drabinie przez okno? - A skąd ja mam to wiedzieć? - obraziła się
Baśka. - Ja w ogóle nie wiem, jak tam się jezdzi, tam chyba żaden autobus nie
chodzi. Nie będę przecież brała taksówki! - Trzeba by sprawdzić, bo może tam
jest łatwiej... W wyniku narady w najbliższą niedzielę szajka wybrała się na
wycieczkę do Placówki samochodem Donata. Dzień, pomimo póznej jesieni, był
piękny i słoneczny. Posiadłość aferzysty znaleziono łatwo, dom stał w dużym
ogrodzie, ogrodzenie ulegało właśnie zmianie ze sztachet na siatkę i miało luki,
dość łatwe do sforsowania. Donat zatrzymał samochód opodal i wówczas okazało
się, że amatorów penetracji brak. Wszyscy poczuli się jakoś dziwnie nieswojo. -
Mnie głupio - zakomunikował Marcin.
- Mnie też - wyznał Paweł. - Pójdę tam, będę łaził, a jak mnie kto zapyta, co tu
robię, to co? - Powiedz, że chcesz się wynająć do sianokosów - poradziła Baśka
jadowicie. - Nie ma obawy, o tej porze roku chlebodawcy nie znajdziesz. - WezmÄ…
mnie za półgłówka... - No to co cię to obchodzi? Przecież cię nie znają!
- W ogóle nie można dopuścić, żeby nas ktoś zobaczył - ostrzegł Marcin. - Od
razu podpadniemy... - Może się czołgać...? Donat milczał ponuro, wsparty o
kierownicę. Marcin zapalił papierosa i zapatrzył się w obłoki na niebie. Baśka
rozzłościła się okropnie. - Głupie, tępe głąby! Do niczego się nie nadajecie!
Tacy z was przestępcy jak z koziego ogona trąba! W nosie was mam, pójdę sama! Ty
zawróć chociaż tym samochodem, żeby w razie czego nie trzeba było uciekać tyłem!
Tyle chyba potrafisz, co? Wyskoczyła z samochodu. Paweł, bąkając niepewnie coś o
asekuracji, wysiadł za nią. Baśka kazała mu stać przy ogrodzeniu i trzymać
odchyloną sztachetę, sama zaś przelazła do ogrodu. Donat posłusznie zaczął
zawracać. Obiekt był świeżo po remoncie. Pod jedną ścianą leżały resztki
materiałów budowlanych w postaci kawałków cegieł, piasku i kilku pustaków z
gruzobetonu. Dokoła willi panowała cisza i spokój, na murku przy schodkach w
promieniach jesiennego słońca wygrzewał się kot. Jego widok upewnił Baśkę, że
psa się może nie obawiać. Obeszła budynek dookoła. Po stronie przeciwnej niż
schodki jedno okno było uchylone, z wnętrza dochodziło pobrzękiwanie naczyń i
niewyrazny śpiew. Zaglądania do środka Baśka wolała nie ryzykować, przemknęła
pod oknem prawie na czworakach i wróciła na frontową stronę domu. Zawahała się,
weszła na schodki, ostrożnie ominęła kota i nacisnęła klamkę. Drzwi okazały się
otwarte. Baśka na krótką chwilę zatrzymała się w progu, po czym weszła do
środka. Ujrzała hall, z którego troje drzwi prowadziło do dalszych pomieszczeń.
Jedne z tych drzwi były uchylone, w pomieszczeniu za nimi cichutko grało radio.
Z duszą na ramieniu Baśka zajrzała tam i od razu dostrzegła dwie rzeczy, które
ją zelektryzowały. Jedną z nich było wielkie biurko, ustawione dość blisko
drzwi, bokiem do okna, drugą zaś wystające zza biurka nogi, niewątpliwie męskie,
spoczywające na poręczy kanapy. Wstrzymała własny oddech i usłyszała cudzy...
Potem zaś ostrożnie na palcach, zbliżyła się do biurka... Donat i Marcin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]