[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samo zabudowane małymi, niskimi domami, i tak samo pełne ludzi i powozów, przecięte w
głębi prostą linią nieskończonej płaszczyzny amerykańskiej, podobnej do widnokręgu morza.
Miasta nie podobna było objąć wzrokiem. Zdawało mu się, że mógłby tak całymi dniami,
całymi tygodniami iść a iść nie widząc nic innego, tylko takie proste przecinające się ulice,
jak te, które spostrzegł, i że cała Ameryka musi być nimi pokryta.
Uważnie przecież bardzo czytał na wszystkich rogach nazwy ulic; były mu one, te nazwy,
całkiem obce i wyczytywał je z trudem. Przy każdym rogu serce zaczynało mu bić silniej na
myśl, że to tu już może. Bacznie też patrzył na przechodzące kobiety nabiwszy sobie głowę,
że mógłby matkę wprost spotkać. Zdarzyło się, że zobaczył dość daleko przed sobą idącą ko-
bietę, która mu się wzrostem dość podobna wydała. Krew uderzyła mu do głowy. Dobiegł jej
i ujrzał, że była to Murzynka. Szedł więc a szedł przyśpieszając coraz kroku. Nareszcie na
którymś rozstaju uciekającej w prawo i w lewo ulicy zaczął czytać i stanął, jak gdyby wrósł w
ziemię. Była to ulica jego. Ulica Los Artes.
Odwrócił się i zobaczył nr 117. Sklep krewniaka zaś znajdować się miał pod 175. Zaczął
iść teraz tak spiesznie, że prawie biegiem. Przed nr 171 musiał stanąć, żeby tchu nabrać. I
mówił sobie: O matko moja! Matko moja! Czyż to prawda, że ja cię zaraz zobaczę?...
Pobiegł dalej, spostrzegł mały sklepik z wiktuałami. Ten sam. Wszedł. W sklepiku sie-
działa kobieta w okularach z siwymi włosami.
A czego to, chłopcze? spytała po hiszpańsku.
Czy to nie tu rzekł chłopiec usiłując głos dobyć z ściśnionego gardła czy to nie tu
sklep Franciszka Merelli?
Franciszek Merelli umarł! odrzekła kobieta po włosku. Chłopiec zachwiał się jakby
uderzony w piersi.
Kiedy umarł?
Ech, kawałek już czasu, moje dziecko! odpowiedziała kobieta. Kilka miesięcy temu.
Nie wiodło mu się. Przedał. Wyprowadził się. Słyszałam, że daleko stąd, aż do Bahii, gdzie
zaraz też podobno miał umrzeć. Sklepik teraz mój.
Chłopiec zbladł.
Przezwyciężył się jednak i rzeki szybko:
Merelli znal moją matkę. Moja matka służyła tutaj u państwa Mequinez. On sam tylko
mógłby mi powiedzieć, gdzie mam jej szukać. Bo ja przyjechałem do Ameryki po to, żeby
odszukać moją matkę, Merelli posyłał jej listy nasze. Ja przecież muszę znalezć moją matkę.
Biedny chłopiec! westchnęła kobieta. Ja nie wiem. Mogę się zapytać stróża. On znał
chłopaka, który Merellemu posyłki załatwiał. Może być, że wie cokolwiek.
I zaraz poszła w głąb sklepu wołając przez drzwi stróża.
Przybiegł natychmiast.
29
Powiedz mi rzekła sklepikarka czy pamiętasz, żeby ten chłopak od Merellego nosił
listy do kobiety służącej u jednych tu, wiesz, tutejszych...
U państwa Mequinez! odpowiedział stróż. Tak, proszę pani, nosił czasem. Tam dalej,
w tej samej ulicy.
Ach, dziękuję pani! zawołał Marek. Proszę mi tylko powiedzieć numer... Nie wiecie?
Niech pani każe mnie zaprowadzić! Zaprowadzcie mnie, stróżu! Mam jeszcze pieniądze...
Mówił tak żarliwie, że stróż nie czekając na to, co powie sklepikarka, rzekł:
To idzmy! I wyszedł pierwszy prędkim krokiem. Biegnąc niemal i bez słowa doszli w
głąb tej nadzwyczaj długiej ulicy, przeszli korytarz wiodący wskróś małego białego domku i
zatrzymali się przed piękną kratą, przez którą widać było dziedzińczyk umeblowany i pełen
gazonów z kwiatów. Marek pociągnął za dzwonek. Ukazała się młoda panna.
Czy tu mieszkają państwo Mequinez? zapytał chłopiec trwożliwie.
Mieszkali odpowiedziała panna po włosku, ale akcentem hiszpańskim. Teraz my tu
mieszkamy, Zeballoz.
A gdzie się wyprowadzili państwo Mequinez? zapytał Marek z bijącym sercem.
Wyjechali do Kordowy.
Kordowa?! wykrzyknął Marek. Gdzież to Kordowa?... A ta służąca, która u nich by-
ła? Ta kobieta? Moja matka. Ich służąca była moją matką... Czy zabrali także matkę moją z
sobÄ…?
Panna spojrzała na niego i rzekła:
Nie wiem. Może mój ojciec będzie wiedział, bo znał się z nimi, zanim wyjechali. Proszę
poczekać chwilę.
Odeszła, a za chwilę powróciła z ojcem, wysokim panem z siwą brodą. Pan popatrzył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]