[ Pobierz całość w formacie PDF ]

określenie czegoś tak agresywnego jak ściana.
Najpierw młodzież dzieliła się na dwie grupy, na-
wet jeżeli podział był bezsporny i oczywisty. Jedną
drużynę stanowiły osoby mieszkające w blokach,
drugą zaś  mieszkańcy domów szeregowych, któ-
re wsławiły się tym, że właścicielem jednego z nich
był Olof Palme*.
* Olof Palme (1927-1986)  szwedzki polityk, socjaldemokrata,
aktywny również na arenie międzynarodowej, premier w la-
tach 1969-1976 i 1982-1986. Zmarł, zastrzelony na ulicy przez
nieznanego sprawcÄ™.
258
Blokowisko też miało swoje pięć minut sławy, kie-
dy o zamordowanie premiera Palmego podejrzewano
szkolnego kolegÄ™ jego syna.
Kolega nie należał do najbardziej podejrzanych
i pojawił się w dochodzeniu tylko na moment, ale po-
nieważ od czasów dzieciństwa na ulicy Angermanna-
gatan był wielokrotnie notowany w rejestrze karnym,
posądzono go również o zamordowanie premiera.
Pewna gazeta zamieściła pózniej wywiad z tym
mężczyzną. Zrezygnowawszy z kariery przestępcy,
skończył szkołę gastronomiczną i dlatego media na-
zywały go Kucharzem.
To właśnie z tego wywiadu dowiedziałam się, że
dorastał w Vallingby i że był szkolnym kolegą Joakima
Palmego, syna Olofa. Jednak żaden z nich nie mógł
uczestniczyć w ścianach, które widywałam, gdy miesz-
kałam na Angermannagatan, ponieważ byli zdecydo-
wanie za młodzi. Olof Palme w tym czasie nie spra-
wował nawet jeszcze urzędu ministra komunikacji.
W wywiadzie Kucharz zapewnia, że z Joakimem
w ogóle się nie znali, chodzili jedynie do tej samej
klasy. On mieszkał przecież w bloku, a Joakim Palme
 w domu jednorodzinnym.
Kucharz opisuje Vallingby jako nieomalże dwa od-
dzielne światy.
Dosłownie: nieomalże dwa oddzielne światy.
 Zawsze tak było", mówi.  I teraz też tak jest".
Od czasu wywiadu nic się nie zmieniło.
259
No, chyba że owe światy oddaliły się od siebie jesz-
cze bardziej.
Zciana polegała na tym, że drużyny ustawione po obu
stronach lodowiska rozpędzały się na łyżwach i z sza-
loną prędkością i siłą ruszały przeciw sobie.
W zabawie brali udział i chłopcy, i dziewczęta.
Dziewczęta, w ciasno zasznurowanych figurów-
kach o płozach wyostrzonych mistrzowskimi pirueta-
mi, pędziły po lodzie ku przeciwnej drużynie równie
zdecydowanie i szybko jak chłopcy.
Można by odnieść wrażenie, że dziewczęta z uli-
cy Angermannagatan, zarówno te z bloków, jak i te
z domków jednorodzinnych, urodziły się w łyżwach
do jazdy figurowej.
W przeciwnym razie nie mogłyby uczestniczyć
w zabawie.
O tym, kto mógł brać udział w ścianie, decydowali
chłopcy. Nawet jeżeli dziewczyny były równie dobry-
mi zawodniczkami  wyboru dokonywali chłopcy.
Można by wysnuć wniosek, że przynależność
płciowa jest bardziej decydująca niż przynależność
klasowa, ale czynniki rozstrzygajÄ…ce o uczestnicze-
niu czy nieuczestniczeniu w czymÅ› sÄ… bardziej skom-
plikowane.
Ponieważ nigdy nie brałam udziału w ścianie, nie je-
stem pewna, czy obie drużyny faktycznie zaczynały
260
po przeciwległych stronach lodowiska i czy ruszały
ku sobie jednocześnie.
Mogło być tak, że jedna grupa rozpędzała się
w kierunku drugiej, stojącej nieruchomo drużyny,
której zawodnicy tworzyli ze swoich ciał solidną ścia-
nę. Zcianę, od której zabawa przyjęła nazwę.
Celem było zburzenie owej ściany.
Wygrywała drużyna, w której po zderzeniu naj-
więcej zawodników utrzymało się na nogach. Sądząc
z łoskotu towarzyszącego kolizji, można by pomyś-
leć, że wygrywali ci, którzy to starcie przeżywali. Huk
był tak ogromny, że kojarzył się z wybuchami bomb
w czasie drugiej wojny światowej. Jak w Hiroszimie,
jak w Nagasaki.
Mieszkańcy Vallingby podskakiwali przed telewi-
zorami, a ja podskakiwałam w swojej jadalni, gdzie
siedząc pod murzyńską głową, czytałam Emily Dic-
kinson.
Czas, kiedy rzucałam się w dół wąwozu na wy-
spie Frósón, pogardzając śmiercią jeszcze bardziej niż
obie drużyny na lodowisku przy Angermannagatan,
wydawał się tak odległy, że trudno mi było uwierzyć
w jego istnienie.
To było nie do pomyślenia. Ta dziewczynka na sto-
ku narciarskim to nie ja.
Ona ciągle tam stoi, by za chwilę zjechać w szalo-
nym tempie w dół wąwozu, podczas gdy ja idę dalej.
I całe szczęście.
KLINICZNA CZZ
CZAOWIEKA
Nie mam ani jednego pozytywnego wspomnienia
z Vallingby.
Oprócz biblioteki.
Przez pewien czas pisałam nowele, by zaczarować
tę zasadną pochmurność, która tak często towarzy-
szyła mi w młodości. W jednej z tych nowel, powstałej
z potrzeby pogodzenia się z Vallingby, napisałam, że
biblioteka przy domu kultury była moim domem.
To najprawdziwsza prawda i śmiem twierdzić, że
właśnie ta biblioteka uratowała mi życie. To że oddział
intensywnej terapii w szpitalu Sodersjukhuset przejÄ…Å‚
pałeczkę, gdy w sensie klinicznym stanęłam w obliczu
śmierci, nie umniejsza znaczenia biblioteki i zasług jej
personelu w ratowaniu mojego życia.
Kliniczna część człowieka to mimo wszystko nie
więcej niż pięćdziesiąt procent.
W bibliotece znalazłam prawdziwe schronienie.
W jasnym, przestronnym lokalu było miejsce na
wysmakowane tekstylia, lampy oraz fotele z giętego
drewna i lnianej plecionki.
W ówczesnej przestrzeni publicznej dbano, by te-
go rodzaju piękno kształciło i dzięki temu wyrówny-
262
wało estetyczną niesprawiedliwość społeczną. Ale na-
wet to piękno nie miało wpływu na brzydotę domu
moich rodziców zastępczych, ponieważ na tę brzydo-
tę nic nie miało wpływu.
Na szczęście miałam bibliotekę.
Siedziska foteli w atrium budynku były zrobione
z czarnej plecionki. Nie pamiętam stołów, ale chyba
wykonano je z jasnego, giętego drewna, najpewniej
z brzeziny.
Siedziałam przy nich, czytając gazety i książki, od
rana do wieczora. W świetle wysmakowanych lamp
zimą i w wiosennym słońcu wiosną.
Teraz godziny otwarcia są skrócone, a nakłady fi-
nansowe coraz mniejsze, ale mam nadzieję, że biblio- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl