[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Centrali oddzielne wyjaśnienie. W końcu przepisy są po to, aby je łamać. Na tym koniec.
Kapitan zwrócił się do biurka, dając tym samym do zrozumienia, że odprawę uważa za
skończoną. Jednak pierwszy oficer pochylił się w stronę dowódcy.
- Panie kapitanie ... - wskazał na Jonesa. Kapitan ponownie podniósł wzrok.
- Ach, rzeczywiście! Młody człowieku, nazywacie się Jones?
- Tak jest, sir!
- Właśnie przeglądałem pańskie papiery. Widzę, że próbował pan kiedyś szczęścia w roli
kartografa ...
- Tak jest, sir!
- Czy to panu nie odpowiadało?
- Nie, panie kapitanie! ... - zaczął rozmyślać, co w tych okolicznościach odpowiedziałby Sam.
- ... To było tak, że ... prawdę mówiąc nie robiłem tam nic innego, tylko czyściłem popielniczki
w saunie ... w centrali dowodzenia ... Kapitan uśmiechnął się krótko.
- Może tym razem coś z tego wyjdzie. Czy miałby pan ochotę, aby spróbować raz jeszcze?
- Co? ... Tak jest, sir.
- Kapitanie! ... - to padło z miejsca, gdzie siedział rachmistrz.
- Słucham ...
- Kapitanie ... na ogół nie widzę żadnych przeszkód, jeśli ktoś ma pełnić dwa razy tę samą
pracę, ale tym razem mamy jeszcze ... tę sprawę osobistą .,,
- Hm ... rzeczywiście. Ale co to ma do rzeczy?
- Wiele, kapitanie. Na swoim obecnym stanowisku nie musi się przepracowywać ... - roześmiał
się rubasznie - Pilnuje stajni. Ma czas na amory.
Kapitan także się uśmiechnął i zwrócił się do astronauty.
- Nie widzę żadnych przeszkód.
- Kelly jest gotowy, aby go przyjąć. Potrafi to zrozumieć ...
- Dobrze. Jeśli teraz ...
- Jeszcze moment, kapitanie ... - astronauta zwrócił się do Maxa - Jones ... pan miał krewnego w
mojej gildii ...
- Tak jest. Wujka. Chestera Jonesa ...
- Służyłem pod jego dowództwem. Mam nadzieję, że pan zachował coś z jego talentu w
zapamiętywaniu liczb ...
- Ja także, sir.
- Zobaczymy. Proszę się zgłosić do szefa rachmistrzów.
Maxowi udało się odnalezć drogę do sterowni, nie pytając nikogo o kierunek, choć przecież nie
wiedział, dokąd go nogi niosą.
9
Nieoczekiwany awans zmienił jednocześnie wszystkie plany życiowe Maxa. Zmiana stanowiska
nie poprawiła tylko jednego - jego stosunków z pozostałymi członkami załogi.
Mr. "Gi" po prostu go nie zauważał - gdyby Max w porę nie uskakiwał gdzieś na bok, zostałby z
pewnością rozdeptany przez grubasa. Awans Jonesa odczuwał najwyrazniej jako osobistą zniewagę.
W centrali dowodzenia pracowało siedem osób - dwóch oficerów oraz : doktor Hendrix /astronauta/,
mr. Simes /zastępca/, Kelly /główny rachmistrz/, Kovak /kartograf I klasy/, Smythe /kartograf II
klasy/, Noguchi i Lundy /obaj rachmistrze II klasy/.
Był tu jeszcze Bennet /telegrafista I klasy/, lecz on właściwie nie należał do ścisłej obsady
sterowni, choć właśnie w "saunie" pracował - statki kosmiczne raczej rzadko porozumiewały się z
Ziemią - właściwie jedynie na początku podróży i przy lądowaniu. Dlatego Bennet pełnił drugą
funkcję - był drugim sekretarzem kapitana. Ponieważ znaczną część lotu spędzał, leżąc w śpiworze,
nazwano go "Workiem". Jako że "Asgard" cały czas pędził z pełną szybkością, wszyscy już zdążyli
zapomnieć owe wspaniałe dni lotów gwiezdnych, gdy na dziesięć minut nawigacji przypadał tydzień
bezczynności - wówczas statek leciał siłą bezwładności, zdany na łaskę losu.
Na pokładzie "Asgarda" nie było żadnych praktykantów, którzy przysposabialiby się do
trudnego fachu astronautów, dlatego obaj oficerowie musieli pełnić non-stop wachty, zmieniając się
co jakiś czas /kapitan Blaine posiadał oczywiście stosowny patent gildii, lecz z racji swego
stanowiska nie mógł pomagać podwładnym/. Gdyby nie Kelly, który ochotniczo włączył się w cykl
dyżurów, życie w sterowni byłoby naprawdę nie do zniesienia. Pozostała czwórka musiała więc
dawać sobie radę z najróżniejszymi obowiązkami, jakie spadały na nich w wymiarze znacznie
przekraczającym to, czego nauczyli się w szkole - czego jeszcze nie umieli, szybko sobie przyswajali.
W przeciwnym razie długo nie zagrzaliby tu miejsca. Ponieważ wszystko podporządkowane było
rytmowi wacht, Max musiał się przystosować. W zasadzie nie przydzielono mu żadnego
samodzielnego dyżuru, gdyż przedtem miał przejść długi cykl szkoleniowy - dlatego praca zajmowała
mu cztery godziny regularnej służby, a potem tyleż samo czasu wolnego - kiedy powinien był
odpocząć, zjeść, umyć się oraz wyspać.
Niewiele sobie z tego robił - wręcz przeciwnie - na ogół wcześniej przychodził do pracy, zaś
sterownię opuszczał dopiero pod przymusem. Znacznie pózniej poinformowano go, że ten żelazny
tryb życia był dziełem Kellye'a, który chciał go złamać i pognać do stajni, o ile by mu się to udało.
Nie wszystkie wachty stanowiły dlań jedynie pożyteczną rozrywkę. Po raz pierwszy pełnił dyżur
pod dowództwem mr. Simes'a. Gdy wszedł po schodach, prowadzących do sterowni, najpierw stanął
i rozejrzał się, pełen zdumienia.
Ze wszystkich czterech kątów dużego pomieszczenia obojętnym wzrokiem spoglądały nań
kosztowne kamery. Miejsce głównego rachmistrza zajmował Lundy.
Popatrzył na przybysza, skinął w powitalnym geście, ale nie przemówił ani słowem. Mr. Sims
siedział przy urządzeniu kontrolnym, naprzeciwko schodów. Nie mógł nie zauważyć wchodzącego,
lecz zachowywał się tak jakby istotnie go nie dostrzegł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl