[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biurko i podsunął mi pudełko z kapsułkami. Jego twarz lekko poczerwieniała i oddychał szybciej
niż zwykle. - Nie powinnaś już dłużej zwlekać! Chcesz żyć w poczuciu winy? Chcesz w ogóle żyć
bez niego?
- Nie rób tego! - wrzasnął Xemerius i wypluł wodę na twarz doktora White'a.
Powoli pokręciłam głową.
- A więc bądz tak dobra i nie wystawiaj dalej mojej cierpliwości na próbę - powiedział pan
Whitman i po raz pierwszy usłyszałam, jak przestaje panować nad swoim głosem, który nie był
teraz ani łagodny, ani ironiczny, lecz brzmiał trochę histerycznie. - Bo jeśli każesz mi dłużej czekać,
będę ci musiał dać jeszcze więcej powodów, żebyś zakończyła swoje życie. Pozabijam wszystkich
po kolei: twoją mamę, twoją uciążliwą przyjaciółkę Leslie, twojego brata, twoją śliczną małą
siostrzyczkę... wierz mi! Nie oszczędzę nikogo.
Drżącymi rękami wzięłam pudełko. Kątem oka zobaczyłam, że doktor White z wysiłkiem dzwiga
się na biurku. Był cały mokry.
Na szczęście pan Whitman patrzył tylko na mnie.
- Grzeczna dziewczynka - powiedział. - Może nawet jeszcze zdążę na samolot. W Brazylii...
Ale nie zdążył mi wyjaśnić, co będzie robił w Brazylii, ponieważ doktor White uderzył go kolbą
pistoletu w potylicę. Rozległ się okropny huk, a potem pan Whitman upadł na podłogę jak ścięty
dÄ…b.
- Tak! - krzyknął Xemerius. - Tak jest dobrze! Pokaż temu draniowi, że stary doktor ma jeszcze
trochÄ™ ikry!
Ten wysiłek był jednak dla doktora White'a zbyt duży. Spojrzawszy przerażony na tę masę krwi, z
cichym westchnieniem padł na podłogę obok pana Whitmana.
A więc tylko Xemerius, mały Robert i ja byliśmy świadkami tego, jak Gideon nagle zakaszlał i
usiadł. Jego twarz była wciąż trupio blada, ale oczy napełniły się żywym blaskiem. Powoli
rozjaśniały się uśmiechem.
- Już po wszystkim? - spytał.
- Szczwany lis! - powiedział Xemerius, którego nagle niemal zamurowało ze zdumienia. - A temu
jak się to udało?
- Tak, Gideonie, to już koniec. - Rzuciłam mu się w ramiona, nie zważając na jego rany. - To był
pan Whitman i w głowie mi się nie mieści, jak mogliśmy go nie poznać.
- Pan Whitman?
Skinęłam głową i przytuliłam się do niego mocniej.
- Tak się bałam, że mógłbyś tego nie zrobić. Bo pan Whitman słusznie się domyślił, że bez ciebie
nie chcę żyć.
- Kocham cię, Gwenny! - Gideon objął mnie tak mocno, że niemal zabrakło mi tchu. - Oczywiście,
że to zrobiłem. Pod kontrolą Lucy i Paula. Rozpuścili mi to coś w szklance wody i zmusili, abym
wypił do ostatniej kropli.
- Teraz kumam! - zawołał Xemerius. - A więc to był wasz genialny plan! Gideon zżarł kamień
filozoficzny i teraz też jest nieśmiertelny. Niezle, w przeciwnym razie Gwenny mogłaby się czuć
nieco samotna. Mały Robert odjął ręce od twarzy i patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie - powiedziałam do niego. Jaka szkoda, że nie ma jeszcze
terapeutów dla duchów po przejściach. To jest luka na rynku, nad którą warto by się zastanowić. -
Twój ojciec dojdzie do siebie. To bohater!
- Z kim ty rozmawiasz? - zdziwił się Gideon.
- Z pewnym odważnym przyjacielem. Uśmiechnęłam się do Roberta. Odpowiedział mi niepewnym
uśmiechem.
- Och, och, on chyba odzyskuje formę - wtrącił Xemerius. Gideon puścił mnie, wstał i spojrzał z
góry na pana Whitmana.
- Będę go chyba musiał związać - powiedział z westchnieniem. -1 doktorowi White'owi opatrzyć
rany.
- No, a potem wypuścić tamtych z pomieszczenia z chronografem - dodałam. - Tylko musimy się
najpierw zastanowić, co im powiemy.
- Przedtem muszę cię koniecznie pocałować. Gideon wziął mnie w ramiona, a Xemerius westchnął.
- No nie! Przecież macie na to całą wieczność!
W poniedziałek w szkole wszystko było jak dawniej. No, prawie wszystko.
Mimo wiosennego ciepła Cynthia miała na szyi zawiązany gruby szal. Pospiesznie przeszła przez
hol, nie rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ na boki.
Gordon Gelderman szedł za nią krok w krok.
- No, daj już spokój, Cynthia! - burczał. - Przepraszam. Ale przecież nie możesz się na mnie
wiecznie gniewać. A poza tym nie byłem jedyny, który... eee... chciał trochę urozmaicić twoją
imprezę. - Dobrze widziałem, jak chłopak z Madison Gar-dener też włał butelkę wódki do koktajlu.
A Sarah w końcu się przyznała, że ta zielona galaretka w dziewięćdziesięciu procentach składała się
z agrestowej nalewki jej babci.
- Daj mi spokój! - warknęła Cynthia, próbując zignorować grupkę chichoczących ósmoklasistów,
którzy pokazywali ją palcami. - Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko całej szkoły! Nigdy ci tego nie
wybaczÄ™!
- A ja, kretyn, przepuściłem taką imprezę - westchnął Xe-merius.
Zajął miejsce na popiersiu Williama Szekspira, któremu od czasu godnego pożałowania drobnego
wypadku" (jak się wyraził dyrektor Gilles, kiedy ojciec Gordona przekazał hojną darowiznę na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]