X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

biurko i podsunął mi pudełko z kapsułkami. Jego twarz lekko poczerwieniała i oddychał szybciej
niż zwykle. - Nie powinnaś już dłużej zwlekać! Chcesz żyć w poczuciu winy? Chcesz w ogóle żyć
bez niego?
- Nie rób tego! - wrzasnął Xemerius i wypluł wodę na twarz doktora White'a.
Powoli pokręciłam głową.
- A więc bądz tak dobra i nie wystawiaj dalej mojej cierpliwości na próbę - powiedział pan
Whitman i po raz pierwszy usłyszałam, jak przestaje panować nad swoim głosem, który nie był
teraz ani łagodny, ani ironiczny, lecz brzmiał trochę histerycznie. - Bo jeśli każesz mi dłużej czekać,
będę ci musiał dać jeszcze więcej powodów, żebyś zakończyła swoje życie. Pozabijam wszystkich
po kolei: twoją mamę, twoją uciążliwą przyjaciółkę Leslie, twojego brata, twoją śliczną małą
siostrzyczkę... wierz mi! Nie oszczędzę nikogo.
Drżącymi rękami wzięłam pudełko. Kątem oka zobaczyłam, że doktor White z wysiłkiem dzwiga
się na biurku. Był cały mokry.
Na szczęście pan Whitman patrzył tylko na mnie.
- Grzeczna dziewczynka - powiedział. - Może nawet jeszcze zdążę na samolot. W Brazylii...
Ale nie zdążył mi wyjaśnić, co będzie robił w Brazylii, ponieważ doktor White uderzył go kolbą
pistoletu w potylicę. Rozległ się okropny huk, a potem pan Whitman upadł na podłogę jak ścięty
dąb.
- Tak! - krzyknął Xemerius. - Tak jest dobrze! Pokaż temu draniowi, że stary doktor ma jeszcze
trochę ikry!
Ten wysiłek był jednak dla doktora White'a zbyt duży. Spojrzawszy przerażony na tę masę krwi, z
cichym westchnieniem padł na podłogę obok pana Whitmana.
A więc tylko Xemerius, mały Robert i ja byliśmy świadkami tego, jak Gideon nagle zakaszlał i
usiadł. Jego twarz była wciąż trupio blada, ale oczy napełniły się żywym blaskiem. Powoli
rozjaśniały się uśmiechem.
- Już po wszystkim? - spytał.
- Szczwany lis! - powiedział Xemerius, którego nagle niemal zamurowało ze zdumienia. - A temu
jak się to udało?
- Tak, Gideonie, to już koniec. - Rzuciłam mu się w ramiona, nie zważając na jego rany. - To był
pan Whitman i w głowie mi się nie mieści, jak mogliśmy go nie poznać.
- Pan Whitman?
Skinęłam głową i przytuliłam się do niego mocniej.
- Tak się bałam, że mógłbyś tego nie zrobić. Bo pan Whitman słusznie się domyślił, że bez ciebie
nie chcę żyć.
- Kocham cię, Gwenny! - Gideon objął mnie tak mocno, że niemal zabrakło mi tchu. - Oczywiście,
że to zrobiłem. Pod kontrolą Lucy i Paula. Rozpuścili mi to coś w szklance wody i zmusili, abym
wypił do ostatniej kropli.
- Teraz kumam! - zawołał Xemerius. - A więc to był wasz genialny plan! Gideon zżarł kamień
filozoficzny i teraz też jest nieśmiertelny. Niezle, w przeciwnym razie Gwenny mogłaby się czuć
nieco samotna. Mały Robert odjął ręce od twarzy i patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie - powiedziałam do niego. Jaka szkoda, że nie ma jeszcze
terapeutów dla duchów po przejściach. To jest luka na rynku, nad którą warto by się zastanowić. -
Twój ojciec dojdzie do siebie. To bohater!
- Z kim ty rozmawiasz? - zdziwił się Gideon.
- Z pewnym odważnym przyjacielem. Uśmiechnęłam się do Roberta. Odpowiedział mi niepewnym
uśmiechem.
- Och, och, on chyba odzyskuje formę - wtrącił Xemerius. Gideon puścił mnie, wstał i spojrzał z
góry na pana Whitmana.
- Będę go chyba musiał związać - powiedział z westchnieniem. -1 doktorowi White'owi opatrzyć
rany.
- No, a potem wypuścić tamtych z pomieszczenia z chronografem - dodałam. - Tylko musimy się
najpierw zastanowić, co im powiemy.
- Przedtem muszę cię koniecznie pocałować. Gideon wziął mnie w ramiona, a Xemerius westchnął.
- No nie! Przecież macie na to całą wieczność!
W poniedziałek w szkole wszystko było jak dawniej. No, prawie wszystko.
Mimo wiosennego ciepła Cynthia miała na szyi zawiązany gruby szal. Pospiesznie przeszła przez
hol, nie rozglądając się na boki.
Gordon Gelderman szedł za nią krok w krok.
- No, daj już spokój, Cynthia! - burczał. - Przepraszam. Ale przecież nie możesz się na mnie
wiecznie gniewać. A poza tym nie byłem jedyny, który... eee... chciał trochę urozmaicić twoją
imprezę. - Dobrze widziałem, jak chłopak z Madison Gar-dener też włał butelkę wódki do koktajlu.
A Sarah w końcu się przyznała, że ta zielona galaretka w dziewięćdziesięciu procentach składała się
z agrestowej nalewki jej babci.
- Daj mi spokój! - warknęła Cynthia, próbując zignorować grupkę chichoczących ósmoklasistów,
którzy pokazywali ją palcami. - Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko całej szkoły! Nigdy ci tego nie
wybaczę!
- A ja, kretyn, przepuściłem taką imprezę - westchnął Xe-merius.
Zajął miejsce na popiersiu Williama Szekspira, któremu od czasu  godnego pożałowania drobnego
wypadku" (jak się wyraził dyrektor Gilles, kiedy ojciec Gordona przekazał hojną darowiznę na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl