[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W ogóle mnie nie trafiłeś - odpowiada kapitan.
Na to Broniak:
- W tej chwili wlazłem w kałużę twojej krwi. Jeżeli pozwolisz mi uciec, to ćię nie
dobijÄ™.
Głos Broniaka przybliża się coraz bardziej.
Kapitan podąża śladem Broniaka. Tak go okrąża, by nie tracić z oczu wejścia do hali.
118
Znalezli siÄ™ na wprost siebie, w przebiegu jednego wÄ…wozu utworzonego przez sterty
skrzyń, worków i beczek. Wiedzą o tym, że stoją na obu krańcach tego przejścia. Po
półgodzinnym krążeniu i przemykaniu się przez halę są zmęczeni, wyczerpani nerwowo.
Kapitan dostrzega sylwetkę Broniaka, który leżąc na cementowej podłodze i
wykorzystujÄ…c cienie rozrzuconych w tym wÄ…wozie skrzynek, wycofuje siÄ™ w boczne
przejście. Chce okrążyć kapitana i zajść go od tyłu. Zła widoczność i jakby przysypane
piaskiem, zamglone i zmęczone oczy uniemożliwiają kapitanowi taki strzał, który nie byłby
grozny dla Broniaka.
Kapitan opuszcza dłoń z wymierzonym rewolwerem. Zdejmuje marynarkę. Wyjmuje
z niej swoją legitymację i przekłada ją do kieszeni w spodniach, w której tkwi reflektor. Sięga
po walające się na podłodze szmaty, pakuły i odcinki desek, wtłacza to w zapiętą i związaną
rękawami marynarkę. Gdy ta niezgrabna kukła jest już gotowa, kapitan umieszcza ją między
skrzyniami. Układa ją w ten sposób, by z tej strony, z której - jak przewiduje - ukaże się
Broniak, wyglądała jak pochylone plecy.
Uczyniwszy to, czołga się ostrożnie do miejsca, w którym poprzednio czaił się
Broniak, z którego wycofał się.
Broniak skrada się z przeciwległej strony. Dociera już do tunelu, w którym przed
chwilą zauważył ramię kapitana. Skrada się powoli, w pewnych momentach zamiera,
nasłuchuje. Ale prócz odgłosów oddalającej się i cichnącej już burzy, nic nie słychać. Kapitan
dociera do upatrzonego miejsca, oddalonego o kilkanaście kroków od pozostawionej przez
niego kukły. Ukrywa się za przewróconą skrzynką. Sprawdza, czy jest ciężka, i stwierdza, że
nie może jej ruszyć z miejsca. A więc Broniak nie przestrzeli tej skrzynki, można się za nią
ukryć. Jest wyczerpany drogą, którą teraz przebył; wlókł za sobą zranioną nogę jak kłodę,
martwą i obrzmiałą, lecz pulsującą bólem.
Kładzie rewolwer na skrzyni i lewą ręką wyjmuje z kieszeni reflektor. Sięga po
rewolwer, a na jego miejscu kładzie reflektor. Włada tylko tą lewą ręką, prawa całkowicie
zdrętwiała.
Burza przewaliła się już poza miasto, ustał deszcz.
Kapitan wsłuchuje się w ciszę wypełniającą olbrzymią halę, mroczną i grozną. Nie
dobiega go żaden szelest. U wylotu wąwozu wisi na ścianie słaba żarówka. Na tle nikłego
poblasku, jaki rzuca, kapitan nie dostrzega Broniaka, przypuszcza jednak, że już powinien
znajdować się w pobliżu kukły. Opiera drżącą i spoconą dłoń o krawędz skrzynki i strzela do
kukły.
Kukła lekko podskakuje. Prawdopodobnie właśnie teraz Broniak ją dostrzegł, bo
kukła podskakuje jeszcze raz, Broniak do niej strzela. Kukła porusza się więc jak żywy
człowiek, opada między skrzynie.
W rewolwerze Broniaka jest tylko jedna kula.
Kukła, uwięziona między skrzyniami, traci poprzedni punkt oparcia i pochyla się
niżej. Jeszcze moment i zsunęłaby się na podłogę, nawet wypadła z niej teraz deszczułka i
uderza lekko o cement - ale Broniak strzela jeszcze raz, w przekonaniu, że dobija kapitana.
Kukła jakby oklapła, lecz nie słychać, że wypadają z niej szmaty, pakuły i drewniane
ścinki.
Broniak wystrzelił ostatni nabój.
Kapitan dostrzega jego pochylony, ledwo widoczny cień. Chce wstać, uklęknąć,
dzwignąć ciało, lecz daremnie. Nie może ruszyć się z miejsca.
Broniak wychodzi na środek wąwozu, zbliża się do kukły.
Kapitan kładzie na skrzyni rewolwer i lewą ręką zapala reflektor. Zwiatło uderza
Broniaka w twarz, poraża go - i Broniak zamiera w półgeście, zatrzymując w połowie drogi
wzniesione ramię, którym chce osłonić oczy przed tym niespodziewanym blaskiem.
- Nie ruszaj się! - woła kapitan. - Wystrzeliłeś ostatni nabój.
Broniak nie rusza się. Kilkakrotnie naciska język spustowy swego rewolweru
skierowanego w stronę latarki. Słychać suche trzaski iglicy uderzającej o komorę zamka.
- Nie ruszaj się, Marczuk - ostrzega go kapitan w rozpaczliwej nadziei, że ten go
posłucha. - Siadaj na skrzyni. Siadaj!
Może Broniak domyśla się, że kapitan nie może go zastrzelić? Albo przypuszcza,
mylnie oceniając strzał w krwawiące teraz ucho, że kapitan osłabł całkowicie, że już nie może
go trafić?
Cofa się o pół kroku. Wtedy kapitan strzela w rozładowany rewolwer Broniaka,
wytrąca mu go z ręki. Ale strzał ten nie jest już tak celny jak wtedy, w hotelu Continental .
Tym razem kula uderza w zgięty wskazujący palec prawej ręki Broniaka.
Broniak klnie. Zwężonymi z wściekłości oczyma szuka twarzy kapitana, lecz na
próżno, bo krąg światła osłania leżącego za skrzynią i oślepia patrzącego w tę stronę.
Broniak kapituluje. Siada.
U jego stóp leży wymięty, podziurawiony kulami łachman marynarki. Kapitan czuje
przejmujący chłód i żałuje, że zostawił na podwórzu płaszcz, że zdjął marynarkę. Wstrząsają
nim dreszcze, wilgotne ubranie parzy rozgorączkowane ciało.
Upływa kilka, może kilkanaście minut.
- Wykrwawisz się - mówi Broniak - już nie możesz wstać. Za dziesięć minut stracisz
przytomność. Zdechniesz za tą skrzynią.
Kapitan chce odpowiedzieć, ale brak mu już sił nawet na wypowiedzenie kilku słów.
Broniak mówi:
- Krew ścieka ze skrzynki i na podłogę... O, znowu kilka kropel! Chyba czujesz, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]