[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się do ściany i poprawił wiszące krzywo rakiety tenisowe. Po
chwili powitał go łysiejący mężczyzna w średnim wieku.
- Cliff! Przyszedłeś za wcześnie! Wymienili uścisk dłoni.
- Cześć, Mitch! Tak, troszeczkę. Chyba nie masz mi tego za
złe. Muszę odwiezć przyjaciółkę do biura, więc postanowiłem
najpierw wpaść tutaj. Gretchen, poznaj pana Mitcha Neubclta.
- Bardzo mi przyjemnie. - Mężczyzna wyciągnął rękę. - Cliff,
czy zajrzysz na zaplecze? Nie wiem, co chciałbyś zobaczyć...
Cliff uśmiechnął się do towarzyszącej mu kobiety.
- Wracam za pięć minut - obiecał.
Ważny klient... Kierownik sklepu zaprosił go do swojego
gabinetu. Jakże wielkie było zdumienie Gretchen, gdy po paru
minutach Cliff pojawił się nie ze sprzętem sportowym pod
pachą, lecz z grubym plikiem wydruków komputerowych.
- Załatwione - oznajmił wesoło.
Wsiedli do samochodu. Położył papiery na kolanach
pasażerki.
- Potrzymasz mi to, dobrze? Oszołomiona, nic nie
odpowiedziała.
- Jesteś księgowym? - spytała, gdy znalezli się na jednej z
głównych ulic miasta.
- Nie.
Przez chwilę nie spuszczała z niego wzroku.
- Pracujesz dla tego sklepu na zlecenie? - wypytywała dalej.
- Jestem właścicielem. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Przecież ,,Wielka włóczęga" należy do sieci handlowej.
- Owszem, jestem właścicielem wszystkich ośmiu sklepów,
wchodzących w jej skład.
- Nie żartuj.
Rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Dlaczego tak ci trudno uwierzyć we wszystko, co dotyczy
mojej osoby, G.S.? Myślisz, że jakiś półanalfabeta, dzikus,
Tarzan nabija ciÄ™ w butelkÄ™?
RS
101
Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Tak właśnie nieraz o nim
myślała - jak o starszym kuzynie ,,Surfującego Willie'ego",
przeciwieństwie intelektualisty Jacka, poecie cielesnego piękna.
Tarzan... Tak, to do niego pasowało. Pływał nago w jeziorze,
zbierał rumianki i koronował swą leśną panią. Teraz jednak...
Popatrzyła ukradkiem na jego profil i zdała sobie sprawę, że
wszystkie fantazje, jakie snuła na temat nieznajomego, należy
włożyć między bajki. Obok niej siedział doświadczony
biznesmen, przebojowy i kroczący przez życie od sukcesu do
sukcesu.
Po co marnował czas i energię na kogoś takiego jak ona?
Cudowne chwile... No tak, o to mu chodziło. Przeżyli
cudowne chwile na szlaku i Cliff pragnął nowych doznań. Był
na tyle zamożny, że mógł zaspokajać własne kaprysy.
Widocznie bawiło go polowanie na słabą, bezbronną Gretchen.
Ot, taki sport.
- O czym myślisz? - spytał.
Gorączkowo szukała jakiejś sensownej bezpiecznej
odpowiedzi.
- Wiesz, mój namiot kupiłam właśnie w ,,Wielkiej
włóczędze". Był dosyć drogi.
- Ale dobrej jakości, prawda?
- Tak,
- Nie sprzedajemy tanich rzeczy. Klient płaci i wymaga.
Wybrałaś świetny model. Nieduży, ale bardzo lekki.
- Sądzisz, że nie uniosłabym cięższego?
- Nie. Poleciłbym taki namiot każdemu, kto wędruje sam. A
ponieważ wędrują na ogół mężczyzni... - Cliff zatrzymał się na
światłach. - Coś mnie jednak w nim zastanowiło, G.S. wyglądał
na nowy, ale nie był. Używałaś go wcześniej?
Potrząsnęła głową.
- Po raz pierwszy wzięłam go na szlak. Skąd wiedziałaś, że
nie jest nowy? Już nie sprzedajecie tego typu?
RS
102
- Ależ sprzedajemy. To bardzo udany model. Zauważyłem
przebarwienia na szwach, co by znaczyło, że namiot został
impregnowany jakiÅ› czas temu.
Gretchen skinęła głową potakująco.
- Kupiłam go przed dwoma laty. Miałam wyruszyć na szlak.
Zaimpregnowałam tkaninę. Wszystko było przygotowane na
wyprawę. I nagle... Przedsięwzięcie nie doszło do skutku.
Jack kategorycznie odmówił wtedy udziału w wycieczce.
Zabrał ją na tygodniowy urlop w luksusowym jachtklubie w
Cape Cod. Namiot schowano do szafy.
Cliff nie roztrząsał już problemu namiotu Gretchen. Skupił
uwagÄ™ na szukaniu miejsca do zaparkowania.
Wkroczyli do niemal pustego, jak zawsze w soboty, biurowca.
Wjechali windą na piętro zajmowane przez firmę Urban
Designs. Gretchen otworzyła swój gabinet i zapaliła światło.
Cliff rozejrzał się i zmarszczył brwi.
- Nie ma okna?
- Kiedy zaczynałam pracę, tylko to pomieszczenie było wolne
- wyjaśniła. - Nie jestem, niestety, prezesem firmy.
W myślach dodała: tak jak ty, właściciel sieci magazynów.
Cliff zainteresował się fotografiami, wiszącymi na ścianie.
- Gdzie to jest? - spytał, podchodząc bliżej.
- W Yosemite. Ta góra to El Capitan.
Cliff przeniósł wzrok na następne zdjęcie, przedstawiające
górski staw, w którego przejrzystej wodzie odbijały się drzewa i
chmury.
- Steve robił te fotografie podczas naszej ostatniej wspólnej
wyprawy, tuż przed jego ślubem. Znalezliśmy ten staw. Piękny,
prawda?
- Cudowny - przyznał Cliff. Zwrócił się do Gretchen z
tajemniczym uśmiechem. - Ale znam jeszcze piękniejsze
miejsce w leśnej głuszy, gdzie jest jeziorko, wodospad i łąka...
Zaczerwieniła się na wspomnienie ukwieconej polany.
- Muszę zająć się pracą - stwierdziła cicho.
RS
103
- Gdzie usiÄ…dziesz?
- Przy komputerze.
- A więc ja będę pracował przy biurku.
Zastanawiała się przez chwilę, czy istnieje sposób na
pozbycie się nieproszonego gościa z gabinetu. Doszła do
wniosku, że chyba nie. Zaniosła plik dokumentów, dotyczących
zakładów chemicznych na blat pod ścianą. Cliff rozłożył na
biurku papiery przekazane przez kierownika ,,Wielkiej
włóczęgi".
Gretchen włączyła monitor i zagłębiła się w danych
liczbowych. W pewnym sensie była zadowolona, że wypadło jej
pilne zlecenie. Dzięki temu mogła zapomnieć o kłopotliwej
obecności Cliffa.
Z początku miała trudności z koncentracją. Nawet siedząc
plecami do dawnego towarzysza wędrówki, czuła jego bliskość,
jego zapach. Nie była to woń lasu, lecz dobrego mydła i
szamponu ziołowego. Oczami wyobrazni widziała silne ręce,
trzymające plik wydruków komputerowych i palce,
przebiegajÄ…ce kolumny cyfr.
Te same dłonie kiedyś dotykały jej ciała, doprowadzając je na
szczyt rozkoszy. Pieszczoty tego mężczyzny ośmieliły ją do
robienia rzeczy, których nigdy przedtem nie robiła; wyzwoliły w
niej namiętność, o którą się nigdy nie podejrzewała.
Z trudem opanowała nerwy i wyciszyła wewnętrzne napięcie.
Stopniowo praca zaabsorbowała ją tak dalece, że zapomniała o
Cliffie, siedzÄ…cym tak blisko.
Z pewnością nie wyglądał jak dziecię natury. Siłacz,
dzwigający plecak pełen świeżych marchewek, wydawał się
kimÅ› innym w eleganckim ubraniu. Twarz, przedtem ukryta pod
parudniowym zarostem, przybrała poważny, skupiony wyraz.
Czy ten sam człowiek wpinał jej kwiaty we włosy?
Gretchen rozłożyła na blacie fotografie terenu budowy
wykonane z lotu ptaka. Zastanawiała się nad ewentualną trasą
RS
104
nowej drogi dojazdowej. Gdybyż tylko udało się ocalić
wspaniałe stare drzewa...
Zgodnie z raportem geologicznym istniały rozmaite
możliwości rozwiązania problemu. Uśmiechnęła się. Nowa
droga skróciłaby odległość między placem budowy a szosą.
Tak, to miało sens. Musiała jednak przekonać firmę Jima
Conklina, że powinien zrezygnować z transakcji z tartakiem...
Poczuła dłonie Cliffa na ramionach. Delikatnie masował jej
mięśnie karku i barków. Zamknęła oczy. Powróciły
wspomnienia magicznego wieczoru na pachnÄ…cej Å‚Ä…ce.
Magicznego? Skądże, całkiem realnego. Wmawiała sobie
niezwykłość zdarzeń, aby nie oceniać własnego postępowania.
Cofnęła się gwałtownie. Cliff zajrzał jej przez ramię.
- Jak idzie praca, kobieto pierwotna? Niewinne pytanie.
Gretchen powstrzymała złość.
- W porzÄ…dku.
- Nad czym pracujesz?
- Usiłuję znalezć sposób na uratowanie kilku drzew.
- Wydaje się, że rzecz jest warta zachodu - zauważył. Zerknął
na elegancki złoty zegarek. - No, przekroczyliśmy normę, a
przecież dziś sobota.
Trzecia trzydzieści? Nie do wiary, że już tak pózno. Przejrzała
jednak mnóstwo dokumentów i lwią część pracy miała za sobą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]